wtorek, 27 października 2015

Good morning, I'm sorry.

Hej.
Mamuś, i co ja mam powiedzieć?
Jestem zdrajczynią.
Obiecałam regularne rozdziały, a tu DUPA!!
Mam naukę, skrzypce, przedmioty muzyczne, dodatkowy angielski.
No wiem...
Nie wiem jak przepraszać.
Jestem okropna!! Robię tylko nadzieję!
Dopadły mnie wyrzuty i przeżuły moje sumienie jak gumę Winterfresh, więc o 22:38 zainstalowałam Bloggera na telefonie i śpieszę z przeprosinami.
Powiem prawdę.
Zapomniałam.
Zapomniałam o Was, o blogu, o tym, że ta historia musi się w końcu zakończyć, musi mieć swój ciąg dalszy.
Jakby tego było mało, nawet nie napisałam, że znikam.
JESTEM STRASZNA!!
A najgorsze jest to, że nie mogę obiecać, że się poprawię.
1. NIE MAM WENY.
Spłukało mnie kompletnie. Nie mam nawet czasu jej znaleźć. Nawet jeśli ona gdzieś tam jest, to nie mam czasu (ale o tym w następnym punkcie).
2. NIE MAM CZASU.
Skrzypce, skrzypce, spanie, nauka, spanie, skrzypce.
Może się jednak okazać, że - BUM!! - i wena wróci w najbliższych tygodniach. Bo co? Bo jesień! A jak jesień to prawie zima! A jak zima to lód, śnieg, Kraina Lodu i mania na miłość i pisanie! Więc jest nadzieja.
Jeszcze parę drobiazgów.
Tak szczerze, to zapomniałam o kilku szczegółach opisanych w poprzednich rozdziałach.
Jak wiecie jest to historia pisana na podstawie ,,Igrzysk Śmierci". Czasami po prostu zapominam, czy jeden wątek rozwinęłam tak jak w książce, czy po swojemu, jak na przykład w przypadku Jacka, jego siły i worków z mąką, co właśnie wniósł jeden komentarz (dziękuję za szczerą opinię! Szczerze! :*). Przepraszam za takie niegodności. Po prostu się gubię.

Powiedzcie mi, w którym odcinku Once Upon a Time jesteście? :3

Błagam, napiszcie w komach, co NAPRAWDĘ myślicie o mnie, o moim zniknięciu, o tym że jestem małpą i oszustką.

Ciekawe, czy wgl będą jakieś komentarze, biorąc pod uwagę to, że zniknęłam. Zapomnieliście o mnie tak, jak ja o Was? I słusznie. Na taką idiotkę jak ja szkoda marnować swój czas!

PRZYSIĘGA
Obiecuję, że będę dawać znaki życia. Nawet, jak nie będę miała czasu napisać rozdziału, to będę się odzywać raz w tygodniu. Na temat różnych głupot. Dziś mam dla Was jedną z właśnie takich głupot.

Oto wiersz, napisany przez moją przyjaciółkę, nie wiadomo dla kogo (tytuł jest mylący, bo w chwili, w której go pisała, nie znała żadnego Karola):

DLA KAROLA

Choć czasem jest ci ciężko,
Choć czasem jest ci źle,
Nasza miłość przetrwa wszystko,
Nasza miłość wielka jest.
Ciągle myślę o tym,
Jak bardzo kocham cię.
Znaczysz dla mnie wiele,
Więc nie obraź się,
Jak ci powiem o tym,
Że nie kochasz mnie.
Ja tak bardzo pragnę,
Naszego wspólnego dobra,
Nawet jakby cię
Ukąsiła kobra.
Jesteśmy od siebie oddaleni.
Jesteśmy tak daleko,
A ja mam w lodówce
Zepsute, zielone mleko.

~~ Zdajczyni #1 👑

środa, 19 sierpnia 2015

~Info~

Tym razem to info w kij ma się do bloga.

W większości.

Rozdział się pisze, idzie nawet-nawet, nie najgorzej. Będzie krótki, dlatego przyszedł mi do głowy pomysł, aby napisać go, ale nie wrzucać, i od razu napisać nexta? Wydaje mi się to dobrym pomysłem, żeby wrzucić rozdział 13 i 14 naraz, bo rozdział trzynasty zawsze jest pechowy, a ten blog nie będzie wyjątkiem...

Dla ukojenia nerwów i zszarpanych po przeczytaniu kolejnego rozdziału dusz, po prostu zaraz po nim wrzucę 14. Żeby, wiecie... Żebyście nie mieli ochoty mnie podusić po kolei.

Ale ten rozdział jest bardzo mało istotny w tym poście.

UWAGA! Od teraz piszę drukowanymi.

OBIECAŁAM MOJEJ DROGIEJ PRZYJACIÓŁCE, ŻE USPRAWIEDLIWIĘ JĄ TUTAJ, PONIEWAŻ ONA SAMA NIE MOŻE TEGO ZROBIĆ.

KAROLINKA (LADY DREAM) MA JUŻ GOTOWY ROZDZIAŁ, LECZ ZE WZGLĘDÓW TECHNICZNYCH NIE MOŻE GO DODAĆ. INFORMACJI O TYM RÓWNIEŻ.

PROWADZI ONA BOWIEM RÓWNIEŻ INNEGO BLOGA, Z INNEGO KONTA. COŚ W JEJ ZBZIKOWANYM KOMPIE PADŁO I NIE MOŻE SIĘ ZALOGOWAĆ NA KONTO, NA KTÓRYM MA BLOGA O JELSIE. 

MUSI WIĘC DORWAĆ SIĘ DO JAKIEGOŚ INNEGO KOMPA.

LADY DREAM PRZEPRASZA I PROSI O CIERPLIWOŚĆ. 

CHODŹ JA SAMA JUŻ JAJKO ZNOSZĘ Z NERWÓW.

BO ZDRADZIŁA MI CO PLANUJE W ROZDZIALE. 

W IMIENIU KAROLINKI DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ I BŁAGAM O WYBACZENIE.

...
...
...
...
...
...
...
...
...
...


O, szlag. 

Czyżby to 10 063 wyświetlenia?!


Ludziska!! Jesteście NAJLEPSI!<3



Kocham całym sercem!

Queen^^

wtorek, 4 sierpnia 2015

... (nie mam pojęcia jak nazwać ten post)

Hejka.

Nie ma rozdziału jak zapewne zauważyliście.

Najpierw miałam w planach wrzucić go teraz, szybko i krótko, ale ten rozdział będzie naprawdę ważny. Nie mogę go spaprać. Nie ma takiej opcji! Muszę się do niego przyłożyć. A dzisiaj nie mogę, niestety.

Moja siostra ma jutro urodziny (w sensie imprezę urodzinową). Ustaliliśmy to w ostatniej chwili, dlatego teraz mamy urwanie głowy. I dlatego rozdziału brak. Sorka.

Na urodziny przyjeżdżają moje kuzynki kochane i zostają do niedzieli, dlatego w tym czasie również nie pojawi się rozdział.

Mogłabym go napisać na szybkiego i za dwie godziny mieć to z głowy, ale nie chcę Wam napychać głowy śmieciami. Ten rozdział jest chyba najważniejszy dotychczas. Dotychczas akcja na blogu toczyła się właściwie tak samo, jak akcja w książce, ale w tym rozdziale nastąpi zmiana, dlatego jest tak ważny. BARDZO ważny. Tak, muszę to stokroć napchać Wam głowę informacją, że jest tak ważny.

I dramatyczny.

3:]

Życzcie mi powodzenia. 

W pisaniu i na imprezce.

Żegnajcie na pięć dni.

Ave.



wtorek, 28 lipca 2015

Co tam #3

Hejka hej.

Rozdział będzie jutro, jeśli nic mi nie wypadnie. A jak wypadnie, to pojawi się do soboty.

Komentarzy trochę mało, czemu się nie dziwię, ale żeby tylko 3 przez tydzień?! Wiem, że zniknęłam, ale helloooł! od tego był post 'Wielki Powrót!', żeby wam o mnie przypomnieć.

W tym jeden komentarz jest od nowej czytelniczki (witamy serdecznie Rose Darkblood!).

Wakacje lecą mi miło, naprawdę - na razie są cudowne. Francja, imieniny, Lublin, koncert LemONa, zakupy. Na jutro i pojutrze muszę sobie znaleźć rozrywkę, bo w domu nie usiedzę spokojnie na czterech literach. A w piątek znowuż spotkanie klasowe. I to jest właśnie temat dzisiejszego Co tam - WAKACJE.

____________
_____________________________


A tak serio, to po prostu nie mam kompletnie pomysłu. 

__________________
______________________


Francję już Wam opisywałam. Było bosko, ale nie ma co się rozpisywać. Wkrótce po powrocie, urządziłam imieniny. Też było super. Pływałyśmy w basenie, żarłyśmy kanapki i popijałyśmy dwulitrową colą i sokami, grałyśmy w statki, a przegrana drużyna z kapitanem na czele musiała napić się łyka zaprawki cytrynowej. Bleeee. Niestety, właśnie mnie przypadł ten zaszczyt. Potem było karaoke i do wyra.

Ojej, zaraz po imieninach, następnego dnia wsiadamy całą familią do samochodu i jedziemy do Lublina! Mam tam dwie kuzynki i dwóch kuzynów, z którymi nie widziałam się jakieś 5 lat. Poznaliśmy się lepiej. Mój najmłodszy kuzyn - Antoś - to po prostu ósmy cud świata. Najsłodsze dziecko, jakie stąpało po Ziemi.

Kiedy wróciłam następnego dnia do domu (sobota), od razu wio! na koncert zespołu LemON. Kto nie zna?! Przyznać się!! Rozstrzelam.

Mam autografy pięciu z nich, w tym Igora - jakby ktoś pytał.

Miałam na nich taką fazę, że po prostu ledwo oddychałam pod sceną z zachwytu. A w sierpniu będą występować Wilki! Zespół mojego dzieciństwa (,,Pijemy za lepszy czas..." Idealny utwór dla trzylatki. Serio! Tylko jego pamiętam z czasów, kiedy nie umiałam jeszcze pisać)

Ale patrzcie - mieszkam koło Tarnowa, we wsi Koszyce Wielkie. Niby takie zadupie, a jednak! W zeszłym roku był Enej, Pectus i - panie i panowie - Perfect! Ogarniacie?! Bo ja ledwo. Kocham koncerty i zapraszam do Koszyc! :P

Za to wczoraj byłam na zakupach. Miedzy innymi z Karolinką (Lady Dream). Miałyśmy jedną mocno popierniczoną akcję w Media Markt, ale wszyscy uszli cało. Potem spotkałam znajome z lutowej kolonii, pogadałyśmy chwilę. Kupiłam legginsy na WF, żeby Stary Tuczek się nie czepiał, torebkę (genialna!) i zeszytowy kalendarz. Jejku, może nie jestem normalna, ale nie mogę się doczekać roku szkolnego.

Tak, zdecydowanie nie jestem normalna.

Z piątek za to mam spotkanie z moimi koleżankami z klasy i kolegami, którzy chodzili z nami do podstawówki. Kocham ich<3 Teraz mamy beznadziejną klasę, a w niej samych gimbusów. Brakuje mi ich strasznie, właśnie dlatego co miesiąc urządzamy te spotkania:D

To tyle, jeżeli chodzi o moje wakacje. Chciałabym wiedzieć, jak wy je spędzacie. Piszcie w komentarzach.

A tak w oddzielnym temacie, właśnie dowiedziałam się, że w moje urodziny jest Dzień Singla, a w moje imieniny - Światowy Dzień Całowania. Czyż to nie przerażający zbieg okoliczności?

Piszcie też, jakie jest święto/dzień w wasze urodziny i imieniny.

Naprawdę jestem ciekawa.

Pozdrawiam i do zobaczenia w tym tygodniu!:*

Queen^^

środa, 22 lipca 2015

Rozdział 12 (w końcu!!)

Hey, hay, hello.

Witam z porwotem! Ruszam z robotą. Biorę się za rozdział (środa, 22 lipca, godzina 10:31, rok 2015). Nie należy od do najdłuższych, prędzej do najkrótszych, ale są to moje wypociny (dosłownie - żar się leje z nieba, a ja chcę do basenu!), więc mam nadzieję, że wybaczycie.
Ale najpierw kilka słów ode mnie...

1.
We Francji było fantastycznie! Tylko ja, plaża/basen i książka... :D Niestety, Aniu, zabrakło dla nas przystojnych Francuzów :/ Ja jednak najbardziej lubię spędzać wakacje w domu :*

2.
Dziękuję bardzo na nominację do LBA :* Pojawi się w kolejnym poście.

3.
Jak pewnie zauważyliście, nie odpisuję na komentarze. Przepraszam za to, ale ja odpisuję, to moje odpowiedzi się ,,dwoją", i zamiast jednej, są dwie takie same. Ale chcę, żebyście wiedzieli, że je czytam i za każdym razem oblewam się rumieńcem (co u mnie ładnie nie wygląda) O:)

4.
Depresja-typu-straciłam-monsza powróciła, ale nie z powodu wyimaginowanej śmierci Hooka. Zaczęłam czytać nową serię, kontynuację ,,Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich", konkretnie ,,Olimpijscy Herosi". Co prawda mój tamtejszy monsz (jeden z dwóch) ŻYJE, aczkolwiek stracił pamięć i został oddzielony od swojej dziewczyny, Annabeth. W sumie, to to jest romantyczne, bo pamięta tylko jej imię<3
A potem wpadają razem do Tartaru.

5.
 Potrzebuję rady.
Tęsknię za szkołą.
Czy ja jestem normalna? ;_;

6.
Pewnie o czymś zapomniałam... Tylko o czym? O.o

7.
Aha, już wiem. KAROLINKO, ROZDZIAŁ!!! >.<



___________________________
_____________________________________________




Z wielką gracją razem ze śpiworem przetoczyłam się z gałęzi drzewa tak, że teraz wisiałam brzuchem w dół w gałęzi, trzymana przez pasy, którymi się doczepiłam w nocy. Kurczę! Ten Jack potrafi schrzanić wszystko.
Całe szczęście, Zawodowcy nie usłyszeli, jak spadam, bo już bym nie żyła. Zamiast tego spokojnie czekali na Jacka.
- Dlaczego jeszcze go nie zabiliśmy? - wycharczał męski głos. - Tylko się za nami wlecze.
- To niech się wlecze. Na razie nie sprawia kłopotu, a całkiem nieźle posługuje się nożem. 
- I do tego jest taki słodki... - westchnął damski głos, a mnie coś ścisnęło za gardło. Podejrzewałam, że to była Roszpunka, próbująca zwrócić na siebie uwagę wysokiego bruneta.
- Poza tym - powiedziała jakaś inna - pomoże nam wytropić tę Księżniczkę. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania...
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo z zarośli wyłonił się brunet.
- Ledwo żyła, ale już po niej - mruknął.
W odpowiedzi wydobył się strzał.
Kiedy zawodowcy ruszyli w drogę, odczekałam jeszcze kwadrans, po czym weszłam jeszcze trochę wyżej, wystając poza liście. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Ha! Niech teraz Nasturiańczycy zgadują sobie, o czym pomyślałam!
Zeszłam z drzewa, ściągnęłam z niego cały mój ekwipunek, po czym zabrałam się do maskowania plecaka. Niestety, ziemia była tu wyjątkowo sucha, więc nie trzymała się plecaka jak należy. Zrezygnowana, wyruszyłam w dalszą drogę, w przeciwną stronę niż zawodowcy. W pułapkę nic niestety nie wpadło.
Szłam sobie spokojnie przez las, mając na uwadze, że piętnaście osób chce mnie zabić. Bomba. Od dzisiaj to będzie norma.
Około południa zaczynało doskwierać mi pragnienie. Podczas wczorajszego marszu opróżniłam całą butelkę i teraz zostałam z niczym. Dałam sobie cel na dzisiejszy dzień: znaleźć jezioro lub rzekę.
Zdjęłam bluzę i wcisnęłam ją do plecaka. Było ponad trzydzieści stopni. Całe szczęście, fryzura trzymała się jak należy i nie musiałam zawracać sobie głowy próbami okiełznania moich niesfornych włosów. Ale nie mogłam broń Boże uciąć sobie spodni, bo gdyby przyszło mi maszerować w nocy, w szortach raczej bym nie przetrwała. Chociaż, biorąc pod uwagę moją moc... Postanowiłam zaryzykować. Wyciągnęłam podarowany mi przez dziewczynę z dwójki nóż z plecaka i ucięłam spodnie powyżej połowy ud. Od razu westchnęłam. O wiele lepiej. Nie muszę manifestować mojej mocy, próbując się schłodzić.
Szłam spokojnie, nie za szybko, ale brak wody szybko dawał o sobie znać. Mięśnie nóg mi drżały, Potykałam się o każdą gałąź leżącą na mojej ścieżce i łapałam się rozpaczliwie okolicznych drzew, bo wiedziałam, że jeśli upadnę, nie będę miała siły już się podnieść. Język stał się suchy, a ja próbowałam przysłuchiwać się dźwiękom, by gdzieś wyłapać wodę, ale mroczki przed oczami i jednostajny szum w uszach nie ułatwiały mi sprawy.
W pewnej chwili zobaczyłam jagody. Już do nich podbiegłam, aby wycisnąć z nich sok, kiedy przypomniała mi się rada Northa. Nigdy nie jedz roślin, których wcześniej nie widziałaś. To najpewniej żart organizatorów, by urozmaicić wam śmierć. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam w dalszą drogę. Coś mi mówiło, że było blisko, a stałabym się ofiarą okrutnego żartu organizatorów.
Zauważyłam kilka królików, ale nawet nie próbowałam na nie zapolować. Kiedy tylko sięgałam po nóż, zataczałam się i opierałam o drzewo. Mimo wszystko króliki to był dobry znak. Tak, gdzie są zwierzęta, musi być i woda.
Ale po jakimś czasie i zwierzęta zniknęły i zostałam sama. Od zachodu słońca dzieliło mnie jakieś trzydzieści minut. Cały dzień bez kropli.
Zastanawiałam się, dlaczego North nie wyśle mi butelki wody. Przecież może. Wydawało mi się, że jedyną odpowiedzią na to pytanie jest to, że jestem bardzo blisko. No, ostatecznie ten stary zgred mnie nienawidzi.
Straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że przeżyję do następnego dnia. Pozbawiona sensu dalszej wędrówki potknęłam się o własne nogi i upadłam twarzą w błoto. Udało mi się jakoś przewrócić na bok, ale nie zawracałam sobie głosy podniesieniem się. To nie miało już sensu.
Błoto. Kocham błoto. Palcami malowałam w nim różne wzory. Może to jest dziwne, ale od zawsze błoto było moim przyjacielem. To trochę paranoja: diamenty najlepszym przyjacielem dziewczyny, a błoto najlepszym przyjacielem księżniczki. Kiedy polowałam na zwierzęta, zawsze zostawiały ślady w tej mazi. Idealnie też nadawało się do kamuflażu. Po chwili zauważyłam, że bezwiednie napisałam w nim palcami słowo ''Jack". Krew napłynęła mi do twarzy i szybko zamazałam imię. Zdradzieckie błoto! Nie, to nie tak. To nie wina błota. To ja się zakochałam. Błoto nie ma z tym nic wspólnego!
Błoto! Tam gdzie jest błoto, musi być i jezioro. Napełniona tą pozytywną myślą czołgałam się w kierunku bardziej mokrego błota, aż w końcu moim oczom ukazało się jezioro. Tak, jezioro! Cudem stanęłam na nogi i doszłam chwiejnym krokiem do mojego źródła wody. Nalałam całą butelkę, po czym powoli ją opróżniłam. Przynajmniej starałam się nie pić zbyt szybko, nie wiem, czy mi się to udało. Po opróżnieniu pierwszej butelki nalałam drugą i ją wypiłam równie szybko. Weszłam do wody w ubraniach i położyłam głowę na brzegu. Mam zamiar tutaj spędzić noc. Jezioro było płytkie, ale z krystalicznie czystą wodą. Jeśli zawodowcy mają mnie tu znaleźć, niech znajdą! Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Będę na nich czekać.
I znaleźli. W środku nocy obudziły mnie głośne kroki i przyciszone głosy. Spanikowana chwyciłam suchy plecak, który zostawiłam na brzegu, po czym wyskoczyłam jak torpeda z jeziora. Podeszłam do najbliższego drzewa i zaczęłam wspinaczkę.
Kurczę, złamałam właśnie pierwszy zakaz dany mi przez mamę, kiedy byłam młodsza. Nigdy nie wspinaj się po mokrych drzewach! - mówiła z troską w głosie. - A tym bardziej kiedy jesteś mokra! To bardzo niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? - pytała. Dobrze, mamusiu - chlipałam. - Obiecuję. Przepraszam.
Och, mamo, gdybyś mnie teraz widziała!
Kiedy dotarłam do pierwszej gałęzi, usłyszałam krzyki zawodowców. Najpewniej mnie zauważyli. Wdech, wydech, Elsa. Jeszcze troszkę.
Kątem oka zauważyłam, jak jedna z dziewczyn zaczyna wspinać się za mną. Wtedy coś do mnie dotarło. Fakt, byli więksi ode mnie, ale mniej zręczni! Nigdy nie dadzą rady wspiąć się na najwyższe gałęzie. Zatrzymałam się i usiadłam na jednej z grubszych gałęzi i prowokacyjnie patrzyłam, jak Merida wspina się za mną, machając nogami w przód i w tył jak pięciolatka. Usłyszałam, jak gałęzie trzeszczą pod jej stopami, ale dziewczyna nie zwalniała. Kiedy była zaledwie kilka gałęzi pode mną, ruszyłam dalej w górę, tylko po to, by usłyszeć trzask gałęzi i krzyk.
Odwróciłam się. Dziewczyna była lekko obolała, ale żyła i przeklinała mnie pod nosem. Zamiast niej w dalszą drogę wyruszył Flynn z Dwójki. O matko, on ważył jeszcze więcej niż Merida, czy oni w ogóle nie mają głowy?! Tak czy siak, nie wychodziłam już dalej, liczyłam tylko na to, że chłopak popełni błędy rudowłosej i skręci sobie kark. Postanowiłam trochę się z nimi podroczyć i dostarczyć rozrywki mieszkańcom Nasturii.
- Nie tu stopa, bardziej na prawo... to się zaraz ułamie. A nie mówiłam? Nie patrz w dół, bo jeszcze cię głowa rozboli i spadniesz i krzywdę sobie zrobisz. Nie tu... stopa na prawo, przylgnij bardziej do drzewa... Dobrze! Widzisz? O wiele lepiej ci idzie niż twojej koleżance. - Z rozkoszą obserwowałam, jak Merida rzuca mi wściekłe spojrzenie. - Ale ja bym ci radziła już zejść, nie słyszysz gałęzi? Ale możesz iść sobie dalej, powodzenia życzę.
Żałuję, że mu to powiedziałam, bo chłopak najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i warcząc na mnie zszedł z powrotem.
- Zestrzel ją, Szpunka! - krzyknął, kiedy zziajany wylądował już na ziemi.
Ze złością obserwowałam, jak blondynka wyciąga zza pleców łuk. Mój łuk! Wściekłam się strasznie, a dziewczyna wyraźnie to zauważyła i przekręciła strzałą w powietrzu, zanim nałożyła ją na cięciwę. Prawie zgrzytałam zębami.
Na szczęście, od początku było widać, że dziewczyna kiepsko sobie radzi z łukiem. Zamiast trafić we mnie, trafiła w sąsiednie drzewo i warknęła. Wspięłam się odrobinę wyżej i wychyliłam, chwytając ją w dwa palce. Zamachałam ją wesoło, po czym wsadziłam do plecaka.
- Dosyć tego! - wrzasnął Flynn. - Idę po nią.
- A jak to niby zrobisz? - zapytał Jack. Po raz pierwszy od naszego spotkania zabrał głos i wydawało mi się, że brzmiało w nim trochę paniki. - Skończy się tak jak wcześniej. Lepiej zajmijmy się nią rano. Przecież nie będzie siedzieć na tym drzewie w nieskończoność.
Pozostali niechętnie przyznali mu rację, po czym wzięli się za rozkładanie obozu. Ja zrobiłam to samo. Prawdopodobnie czekała mnie moja ostatnia noc, więc zamierzałam ją spokojnie przespać.
Nic z tego. Zawodowcy usnęli smacznie pod drzewem, a ja, u góry, cały czas myślałam o tym, że o ramię Jacka opiera się Roszpunka. Ale on chyba nie za bardzo zawracał sobie głowy tym, że następnego dnia jego przyjaciele zamierzają zrobić ze mnie mielonkę.
Okazało się, że miałam rację. Śpiwór nie był mi potrzebny, było mi przyjemnie bez niego. Ale był miękki, więc położyłam się na nim i oglądałam niebo nocą, prawdopodobnie po raz ostatni w życiu.
Nagle usłyszałam jakby trzask łamanej gałęzi na sąsiednim drzewie. Odwróciłam się szybko. Zmrużyłam oczy i dostrzegłam oczy borsuka. Nie, nie borsuka. To były oczy... małej dziewczyny. Tej blondynki z Jedenaski.
Podniosła rękę i wskazała jakiś punkt nad moją głową.





poniedziałek, 20 lipca 2015

Wielki powrót!! :D

Witam serdecznie!
Wróciłam^^
Jak zapewne każdy się domyśla, nie mam teraz szkoły, za to mam czas na bloga i duperele, którymi się zajmuję, kiedy nie chodzę do budy.
Więc jestem!
Do czwartku rozdział pojawi się na pewno! Oprócz tego chcę zmienić wygląd bloga mego, czcionkę i inne pierdoły.
W czwartek urządzam imieniny^^
No i musiałam się pochwalić >.<
Także, jak już mówiłam, na blogu następuje WIELKA ZMIANA WSZYSTKIEGO, od wyglądu po częstotliwość dodawania postów.
Mam nadzieję, że się cieszycie:3
Mam tylko jedno małe pytanie. Czy na moim awatarze wolelibyście widzieć  m n i e, jakiś obrazek związany z Jelsą lub samą Elsą czy jakiś dowolny wybrany przeze mnie obrazek? 

Czekam na podpowiedzi:*
Ale musi być ich co najmniej 5, żebym się nimi kierowała :P
Ale szantażyk... 3:)

O rany, ale się stęskniłam<3

Kocham, kocham, kocham Was po stukroć!<3

A Wy? O:)

Queen^^

wtorek, 23 czerwca 2015

Co tam #2

No heja! Wiem, miesiąc mnie nie było... Jestem rozczarowana samą sobą, bo już się pojawiły komentarze typu 'Wróciłaś!', 'Cieszę się, że wróciłaś!' itp, a ja tu znikam na miesiąc. Już się tłumaczę.

Średnią miałam katastrofalną. 4,25. To była moja najgorsza średnia od czasów, kiedy miało się już ją wyliczaną. Ale prawie wszystkie oceny dało się poprawić, więc zacisnęłam zęby i wio - do nauki! I tak oto kułam przez trzy miechy biologię, polski, geografię, chemię, zachowanie (xD), orkiestrę (i tak nic z tego nie wyszło) i skrzypce, z których również zawaliłam. Mam czwórkę. Wielkie, tłuste cztery. Ale efekty są widoczne - średnia 4,8. Jak na mnie i tak porażka, ale przynajmniej jest pasek^^

Jednak - mimo trzech tygodni siedzdnia nad biurkiem i zostawania do 17:00 w szkole, kichania, smarkania, bólu gardła i kaszlenia - zostało mi jeszcze coś do roboty. Plastyka! Wycinanie miliona miktoskopijnych kwatdacików i wyklejanie nimi kartki A3. Marzenie każdej dziewczyny -_- Muszę to zrobić do jutra, więc TRZYMAĆ KCIUKI proszę ;*

Rozdział powinien pojawić się przed poniedziałkiem. Nie obiecuję! Chcę napisać coś dłuższego i w miarę moich ograniczonych możliwości fajnego. Błagam o cierpliwość.

Jeśli nie pojawi się do poniedziałku, nie pojawi się przez pół miesiąca. Wyjeżdżam do Francji (^-^), a tam nie będę przecież pisać bloga, tylko podrywać Francuzów na plaży.

Mówię serio.

A teraz przejdźmy do tematu dzisiejszego Co Tam.

Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy.

_______________________________

To taka seria książek.

Pomijam to, że autor pisze epicko świetnie i nie do określenia, to wątek miłosny po prostu mnie rozkleja.

Perseusz 'Percy' Jackson chodził sobie do szkoły Yancy Academy, aż tu nagle zaatakowała go nauczycielka matematyki - pani Dodds. Zamieniła się w erynię i próbowała go zabić. Nieistotne. Ważne jest to, że kiedy Percy zaczął sobie uzmysławiać, jak bardzo dziwne i porąbane jest jego życie, trafił do Obozu Herosów. Tam dowiedział się, że jest synem Posejdona (kto nie wie, kto to Posejdon?). I bum! Od razu wyrusza na niebezpieczną misję, która ma ocalić świat przed trzecią wojną światową.

Poważnie mówię.

Ale tutaj nie będziemy opisywać jego misji. Tylko Annabeth.

Jak mi się strasznie nie podoba to imię, tak bardzo kocham tę dziewczynę. Jest córką Ateny, jest w wieku Percy'ego i kocha architekturę. Blond włosy, szare oczy. Ładna.

W pierwszej części (,,Złodziej Pioruna"), nie ma żadnego wątku miłosnego. Serio. Porażka.

W drugiej (,,Morze Potworów") robi się ciekawiej. Annabeth skacze sobie do wody w pogoni za syrenkami, które przypominają orły, a Percy za nią. Szalenie romantyczne, nieprawdaż? :P A potem Annabeth prawie sobie umiera, bo złapał ją cyklop, po czym Percy ją ratuje. Jaki bohater.

W trzeciej części (,,Klątwa Tytana") jest znacznie ciekawiej. Annabeth decyduje się poświęcić życie za Percy'iego i Thalię (córkę Zeusa), ale zostaje porwana w trakcie spadania w przepaść. Przez Luke'a. Jej byłego ,,przyjacieja". Percy jest pewnien, że ona nie zginęła (i słusznie), więc wymyka się z Obozu i razem z grupką innych osób wyrusza na uratowanie Artemidy. W tym czasie Afrodyta życzy sobie rozmowy z nim. Kiedy sobie tak plotkują, Afrodyta prosi Percy'ego o informację, dlaczego uczestniczy w tej misji. Percy wyjawia, że Annabeth ma kłopoty. Afrodyta prawie płacze ze szczęścia, bo twierdzi, że zapowiada się romans godny Parysa i Heleny. A gdyby ktoś nie wiedział, Afrodyta jest boginią miłości i piękna. No ale nieistotne.

W czwartej części (,,Bitwa w Labiryncie"), jest spoko. A tak serio, to nie wiem, jestem na sto-którejśtam stronie. Sorka. Wiem tylko tyle, że Annabeth się fochnie i będzie zazdrosna o Rachel.

A w piątej części będą razem.

The end.

________________________

Tak krótko dzisiaj.

Gorąco i szczerze zapraszam do przeczytania tej serii. Jest epicko genialna. Nie tylko wątek miłosny. Ja na nim się skupiłam, ale tak naprawdę to tam jest milion innych świetnych wątków.

Dlaczego ten wątek mnie roztraja? No cóż, ja od zawsze mam troszę inne poczucie romantyzmu.

Pozdrawiam<3

Jest tu ktoś jeszcze?

Queen^^

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 11

Pierwszy i najgorszy etap depresji już za mną. Pogodziłam się z kilkuminutową śmiercią monsza... Ale nadal nie pogodziłam się z ich brokiem szczęśliwego zakończenia na koniec 4 sezonu >.< No dobra, ja znowu o OUAT:P
Ale skoro już o tym mowa...
http://video.anyfiles.pl/Once+Upon+a+Time+S01E01+PL/Kino+i+TV/video/23606
Link^^ Pierwszy odcinek, ale uwaga: tam jest, że ''Książę JERZY". W późniejszych tłumaczeniach książę James, czasami po angielsku ''prince Charming" i to oznacza po polsku ''Książę z Bajki", ale zdarza się tłumaczenie ''Książę Uroczy" (-_-). I jeszcze ten Titelitury... tak to wszystko dziwnie tłumaczą:P Kiedy pisze Titelitury, słychać ''Rumplestiltskin". I tak to też jest w późniejszych tłumaczeniach (w sensie tych do późniejszych odcinków)^^
Dzisiaj miałam egzamin techniczny ze skrzypiec. Dostałam +4... No nic. Mogło być gorzej:D
Do pracy, rodacy!^^

_______________
________________________________


Jakieś trzydzieści metrów przede mną znajduje się srebrna tarcza rogu obfitości. Każdy trybut jest w takiej samej odległości, co ja. Jesteśmy na polanie. Za rogiem widzę pustkę. To oznacza, że jest tam stromizna, może nawet urwisko. Po prawej jest jezioro i mokradła, z których wystaje trzcina. Całe szczęście, po lewej i z tyłu znajduje się las mieszany. To tam właśnie kazałby mi biec North, i to natychmiast. Skupiam wzrok na rogu. Ma on około czterech metrów wysokości i wylewają się z niego rzeczy niezbędne do przetrwania na Arenie. W rogu zauważam blask światła odbijanego od wszelakiej broni. Koło rogu widzę zwinięty namiot, który pozwoliłby mi się cieszyć suchością w każdych warunkach pogodowych. Im dalej leżą rzeczy, tym mniejszą mają wartość.
Mam sześćdziesiąt sekund. Tyle właśnie mam stać na metalowej tarczy, która wyniosła mnie na ziemię. Jeżeli opuszczę ją wcześniej, rozsiane po całej łące miny miny rozniosą mnie w drobny mak. Mogę zacząć biec dopiero, gdy gong oznajmi start. North wyraźnie mówił, by znaleźć źródło wody i zwiększyć dystans od innych rywali. Walczę jednak z pokusą, ogromną pokusą. Tyle skarbów leży niemal na wyciągnięcie ręki. Przy wylocie rogu zauważam pojedynczy, srebrny łuk, i kołczan ze strzałami. Nie wiem dokładnie, ile ich tam jest, ale na pewno wystarczająco, by rozstrzelać połowę rywali.
Jest mój, myślę. Jest przeznaczony dla mnie.
Gorączkowo główkuję. Jestem szybka i drobna, prawdopodobnie nikt nie zorientuje się, że próbuję go zdobyć, dopóki nie będzie za późno. North nigdy nie widział, jak biegam. Może wtedy doradziłby mi, żebym spróbowała zdobyć broń. Przybieram pozycję gotową do biegu, ale nagle zauważam Jacka. Jest szósty lub ósmy z mojej prawej strony. Nie jestem pewna, słońce świeci mi prosto w oczy. Chyba kręci głową. Kiedy zastawawiam się, o co mu chodziło, rozlega się głuchy brzdęk.
Cholera, zagapiłam się! Jakieś dwie sekundy tuptam nerwowo w miejscu, podejmując decyzję, po czy rzucam się w kierunku rogu. Wiele osób jest przede mną. Przeklinam w głowie Jacka. Przez niego straciłam prawdopodobnie jedyną szansę na zdobycie łuku! Bez niego praktycznie nie mam szans.
Trzymam się najdalej od rogu, jak to możliwe, żeby cokolwiek zdobyć. Łapię jeden bochenek chleba i zwój materiału. Zdobycze są jednak marne, a ja szokuję moją racjonalną stronę, że daję radę wymyślić tyle nowych przekleństw, jednocześnie będąc księżniczką i walcząc o moje życie z dwudziestoma trzema trybutami. Eh, chrzanić tą księżniczkę! Moja szlachetna strona nie pomaga mi przeżyć. Wręcz przeciwnie.
Chwytam średniej wielkości, pomarańczowy plecak jednocześnie z chłopakiem chyba z Dziesiątki. Siłuję się z nim chwilę, dopóki nóż nie ląduje mu w plecach. Chwieje się i pluje na mnie krwią. Cofam się o krok.
Czy to się dzieje naprawdę? Może gdybym dała mu ten plecak, uciekłby i przeżył. Wszystkie odgłosy walki naokoło mnie stają się jakieś stłumione, Przed moimi oczami tworzy się czarna plama. Czas staje w miejscu. Jestem tak oszołomiona, że nawet moc nie wycieka z moich rąk, i ten mały szczegół pozwala mi odzyskać równowagę. Szukam zabójcy chłopaka i dostrzegam dziewczynę z Dwójki, Roszpunkę, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, szykującą się do rzutu nożem. Widziałam, jak trenowała na sali. Nigdy nie spudłowała.
Zmuszam zdrętwiałe nogi do biegu. Rany! Chyba jeszcze nigdy nie biegłam szybciej. Może w obliczu śmierci robi się wszystko lepiej. Odwracam się na chwilę i widzę, jak wypuszcza nóż z ręki. Instynktownie unoszę plecak, a nóż z głuchym świstem wbija się w niego. Słyszę stłumione przekleństwo dziewczyny. Uśmiecham się. Dzięki za nóż, myślę.
Dopiero na skraju lasu odważam się ponownie spojrzeć za siebie. Kilka osób toczy zacięty pojedynek, kilka martwych ciał leży na ziemi. Dostrzegam blondynkę i jej chłopaka z czwartego dystryktu, jak uciekają do lasu. Troska o moich wrogów nie jest właściwa na Arenie, ale jestem wniebowzięta, że udało im się uciec. Zasługują na szczęśliwe zakończenie. Kochają się.

***

Przez następne kilka godzin na zmianę maszeruję i biegnę. Dopiero po zachodzie słońca postanawiam znaleźć jakieś drzewo odpowiednie do tego, by spędzić na nim noc. I po jakimś czasie rzeczywiście je znajduję - jest wysokie, otoczone innymi drzewami i ma rozgałęzienie idealne do spania. Wchodzę na nie i przeglądam zawartość plecaka, do którego wcześniej wsadziłam chleb. Materiał gdzieś zgubiłam.
W plecaku znajduję dwie paczki krakersów, paczkę paluszków, dziwaczne okulary, zwój drutu, butelkę wody i śpiwór. Cóż, przynajmniej mam coś na starcie. Zostawiam plecak na drzewie, a sama schodzę i zastawiam jedną pułapkę. Może do jutra coś się w nią złapie i będę miała śniadanie. Tymczasem wracam na górę i pochłaniam pół bochenka chleba i pół paczki krakersów. To mój pierwszy dzień, nie mogę już dziś głodować.
Nagle słyszę hymn. No tak. Na koniec każdego dnia na niebie wyświetlają się twarze zabitych trybutów, i liczbę pozostałych przy życiu. Co prawda zaraz potem jak ktoś umrze, słychać strzał armaty, to jednak nie zawsze jest on słyszalny - na przykład kiedy jest burza. Zdarza się, że pod koniec dnia Caesar Flickerman ogłasza ucztę. To dość ciekawe wydarzenie - zaprasza się wszystkich trybutów pod róg obfitości, gdzie czekają na nich różne rzeczy - czasami rzeczywiście jest to jedzenie, ale może to równie dobrze być lekarstwo dla śmiertelnie chorego trybuta. Dzisiaj jednak nikt nas na nic nie zaprasza - to dopiero pierwszy dzień, na razie wszyscy trzymają się dzielnie, a przynajmniej próbują. 
Na niebie kolejno wyświetlają się zdjęcia zabitych - dziewczyna z Trójki; chłopak z Piątki; chłopak z Siódemki; obydwoje trybutów z Ósemki i Dziewiątki, i oczywiście chłopak z Dziesiątki. To razem osiem. Ośmioro dzieciaków straciło dzisiaj życie przez kaprys Nasturii.
Wpakowałam się do śpiwora. Peter miał rację - noce są tu wyjątkowo zimne. Ja mam jednak śpiwór i mogę się cieszyć ciepłem prze całą noc...
O czwartej nad ranem orientuję się jednak, że nie wszyscy mają tak dobrze. Budzi mnie trzask palonego drewna. Jakieś dziesięć metrów ode mnie dziewczyna z Dziesiątki rozpaliła ognisko. Zgrzytam zębami. Co za idiotka! Rozpalić ognisko w środku nocy? Zawodowcy na pewno już są razem i szukają innych, samotnych trybutów. Ognisko jest równoznaczne z ,,Hej, ludzie! Jestem tutaj! Znajdźcie mnie! Czekam!"
Rozumiem, że nie wszystkim starczyło odwagi lub determinacji, by zdobyć śpiwór, ale trudno! Trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać do rana.
Dla mnie to nawet dobrze. Zaraz ją znajdą i kolejny wróg z głowy. Problem polega na tym, że jestem zaraz obok niej. Jeśli rozjaśni się, zanim zawodowcy tu przyjdą, prawdopodobnie mnie znajdą. I tu właśnie leży problem: jeśli nie znajdą jej zaraz, sama się z nią rozprawię, a nie chcę mieć życia n sumieniu.
Przez jakieś dwie godziny leżę i przeklinam głupotę dziewczyny z Dziesiątki, ale spinam się na dźwięk łamanej gałęzi. Dziewczyna jednak śpi. Po chwili słyszę błagania o litość, jednak wiem, że i tak nic z tego. Słyszę śmiech męskiego głosu i odgłosy przybijania piątek. Dźwięki są coraz bliżej, a to znaczy, że Zawodowcy zmierzają w moim kierunku. Słyszę radosną rozmowę, ale nie jestem w stanie rozróżnić słów. Dopiero po pewnym czasie mi się to udaje.
- To było banalnie. Dotychczas nie mogę uwierzyć, że była taka głupia.
- Jesteś pewien, że nie żyje?
- Tak, dobrze wiem, gdzie ciąłem - zaśmiał się obrzydliwie.
- To dlaczego jeszcze nie słyszeliśmy armaty?
- Może jest za wcześnie?
Prychnięcie.
- Daj spokój, zabiliśmy ją dobrze dziesięć minut temu!
Wybucha kłótnia. Leżę nieruchomo na rozgałęzieniu i słucham uważnie każdego słowa. Nie patrzcie w górę, nie patrzcie w górę, nie patrzcie...
Moje gorączkowe błagania przerywa krzyk.
- Tracimy czas! Pójdę ją wykończyć i idziemy dalej.
Omal nie spadam z drzewa.
Rozpoznaję głos Jacka.



wtorek, 19 maja 2015

Co tam 1#

Postanowiłam zrobić coś takiego: Nadal będę tu pisać historię Jacka i Elsy, ale kiedy tytuł posta to 'Co tam #cośtam' co znaczy, że są w nim zawarte informacje o tym, co się ostatnio u mnie dzieje, jaką książkę przeczytałam, jaki film obejrzałam, czy mam go w pogardzie czy mi się podobał. Dobra. Do roboty.

____________________

Once Upon a Time (OUAT w skrócie;D)

Najcudowniejszy serial świata. Działa na moją psychikę jak cholera, prawie przy każdym odcinku beczę. Jak pewnie zauważyliście, od jakiegoś miesiąca jak nie więcej nie ma rozdziału. Jak mogę pisać rozdział, sporo mój najukochańszy monsz (tak, zdaję sobie sprawę z błędu:P) umarł?!?!?! Ale spokojnie, bez nerwów. Po kolei.

Cała seria zaczyna się tym, jak do mieszkania Emmy Swan puka Henry, najsłodszy dziesięciolatek świata (po 4 sezonach już nie jest taki słodki:p). 'Cześć, jestem Henry. Jestem twoim synem'. Ja bym się trochę przeraziła, co nie? xD Po krórkich namowach Emma zgadza się zawieźć go do domu, do miasteczka Storybrooke, gdzie dzieje się właściwie cała teraźniejsza akcja. Dlaczego 'teraźniejsza'? Do tego dojdziemy za chwilę. Po kolejnych namowach, zgadza się zostać w spokojnym miasteczku jeszcze kilka dni. Henry z czasem zdobywa jej serce i Emma jest pewna, że chce odzyskać syna. Ale jest problem. Regina. Matka, która adoptowała chłopca.

Zacznijmy od tego, że w przeszłości, w Zaczarowanym Lesie stosunki między Złą Królową a Śnieżką nie były najpiękniejsze. Zła Królowa zazdrościła Śnieżce szczęśliwego zakończenia, ponieważ to właśnie księżniczka odebrała jej prawdziwą miłość (i ma rację, zołza jedna. Ale zrobiła to z dobrej woli). Postanawia więc rzucić klątwę na całą krainę. Klątwa ta miała przenieść wszystkich mieszkańców Zaczarowanego Lasu do Świata Bez Magii (czyli naszego świata). I zadziałała. Zgodnie z planem, wszyscy oprócz Reginy (Złej Królowej) stracili pamięć i zyskali fałszywe wspomnienia, na przykład Śnieżka była nauczycielką i miała wrażenie, że jest nią od zawsze.

Henry zdaje sobie sprawę z tego, że jego mama to Zła Królowa, a jego biologiczna mama jest Wybawicielką, mającą sprawić, że mieszkańcy Storybrooke odzyskają wspomnienia. Odzyskują. Po dwudziestu dwóch czterdziestominutowych odcinkach wydaje się, że wszystko zyskało równowagę. Każdy żyje, nikt nie jest w niebezpieczeństwie, mieszkańcy mają swoje wspomnienia.

Ale to dopiero początek. Serio, w porównaniu z 2 czy 3 sezonem to było DNO, chociaż mogłoby się wydawać, że serial nie ma już noc do roboty - nikt już nie czeka, wstrzymując oddech, aż Emma Swan złamie klątwę Złej Królowej.

Uuups! Chyba nie napisałam, kim jest Emma Swan. To córka Śnieżki i Księcia z Bajki, Jamesa. Urodziła się dokładnie wtedy, kiedy Regina rzucała klątwę, a jej rodzice, chcąc ją uratować, wsadzili ją do Magicznej Szafy i przenieśli do innego świata, Świata Bez Magii, do którego sami później trafili, tyle że bez wspomnień - Śnieżka nie ma pojęcia, że jest Śnieżką i ma córkę.

Czego uczy? Przede wszystkim tego, że złym się nie rodzi, tylko się staje, i że zawsze jest możliwość powrotu do dobra. Każdy ma swoją dobrą i złą stronę. Trzeba umieć przebaczyć. Przez zazdrość i zawiść możemy stracić wszystko. Serial ma masę morałów, tylko trzeba je umieć dostrzec.

Moimi ulubionymi postaciami są;
- Hook, rzecz jasna<3;
- Mulan;
- Philip;
- Emma;
- Victor Frankenstein;
- Belle;
- Snow;
- Robin Hood;
- Książę z Bajki (James);
- Piotruś Pan;
- Czerwony Kapturek/Wilk;
No wiem, dużo ich trochę, ale ich jest tak tyle... :P

1 SEZON
Opisuje złamanie klątwy i fragment przeszłościowych relacji postaci z bajek.

2 SEZON
Tu jest ciekawiej. Pojawia się w nim Aurora i książę Philip (<3), a nawet Mulan. W tym sezonie pojawia się kilka nowych bohaterów - Cora (matka Reginy), kapitan Hook (mega ciacho, mój monsz), Anton (olbrzym z Zaczarowaniej Fasoli), Jack (z Zaczarowaniej Fasoli, w ogóle to jest bardzo piękną kobietą ten Jack), Baelfire (syn Rumplestiltskina), i te wyżej wymienione i jeszcze kilka, o których zapewnie zapomniałam.

3 SEZON
Tu dopiero się dzieje! Chyba mój ulubiony. Nie ważne jak, Henty został uprowadzony na Nibylandię przez Piotrusia Pana(<3). Emma, Regina, Rumplestiltskin, Baelfire, Hook, Snow White i James chcą go uratować, ale jak to w OUAT, wszystko jest na odwót i nasz kochany Piotruś Pan jest zły, ale za to diabelsko przystojny. Gra go Robbie Kay, zna któś? :p W tej połowie rozkwita romans między córką Śnieżki a kapitanem Hookiem. Pierwszy pocałunek!<3<3<3
W drugiej polowie chcą pokonać Niegodziwą Czarownicę z Zachodu. Zelenę. Małpę jedną. W ostatnich dwóch odcinkach Emma i Hook przenoszą się przez portal czasowy do przeszłości i przez przypadek w drodze powrotnej biorą ze sobą pewną urnę...

4 SEZON
W której znajduje się Elsa:D No wiem, w końcu coś o Frozen:P Więc, Elsa chce znaleźć Annę i Kristoffa, w międzyczasie Hans podbija Arendelle, ale koniec końców widzimy jak Anna i Elsa trzymając się za rączki podążają ku ołtarzowi. Tak, tak, kończy się przełożonym o 30 lat ślubem Anny i Kristoffa.

I TU WŁAŚNIE SKOŃCZYŁAM OGLĄDAĆ.
Jednak dziędzi spoilerom ze strony Karolinki i oglądaniu filmików na YouTube życie me legło... w gruzach!!
W ostatnim odcinku umiera mój idol... mój mentor... mój monsz... mój bohater... mój skarb...

KAPITAN HOOK!!!

I to ginie z ręgi ojca jego dziewczyny.
Długa historia.
To wszystko jest naprawdę pokręcone.
I to zginą na oczach Emmy!
A ona właśnie wtedy, mądra nasza Wybawicielka, stwierdziła, że go kochała.
No nic.
Ale potem... Udaje się to wszystko odkręcić... Emma i Hook są razem... aż tu nagle...
EMMA STAJE SIĘ MROCZNYM!
PS.: Mroczny to taki ktoś, kto włada naprawdę potężną mocą, ale wierzcie mi, nie ma powodów do dumy.
I w końcu przez cholerne spoilery jestem w CZARNEJ DUPIE. Już przyzwyczaiłam się do Hooka, i na samą myśl o tym, że ma zginąć, nawet jeśli tylko na chwilę, chce mi się... płakać. I jak tu pisać rozdział? :/

Mam więc nadzieję, że trochę mnie bardziej rozumiecie.

Jakby ktoś miał pytanie co do historii jakiejś postaci z bajki lub kim jest w Storybrooke, proszę w komentarzach.

Trochę się rozpisałam, nie? xD

Pewbie i tak nie będzie chciało wam się tego czytać;c

No nic.

Ściskam mocno i całuję♡♡♡

Queen^^

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Ogarniam bloga...

Witojcie, witojcie. Taki ogólny post. Nie rozdział. Czytać, to się dowiedzieć.

1. Rozdziału nie było długo, ale muszę w końcu wziąć się za życie. Next prawdopodobnie pojawi się w weekend. Mam do napisania 2 sprawdziany w tym tygodniu, i kartkówkę z matmy do poprawy. Czyż to nie CUDOWNIE? (pytanie retoryczne):/

2. Niektórzy jeszcze pewnie nie wiedzą - czasami komentuję jako Dominika Papiernik, to moje drugie konto. Ale teraz częściej bd komentować jako Inez:*

3. NIE SPOILERUJĘ WIĘCEJ! JUŻ DOŚĆ POWIEDZIAŁAM! Jeżeli ktoś chce zadawać pytania typu "a czy Jack umrze na Arenie?" to na fejsie proszę. 'Donia Papiernik' się nazywam ;)

4. Dziękuję za komentarze! Jestem bardzo wdzięczna💕

5. Dotychczas rozdziały były przerabiane na podstawie "Igrzysk Śmierci". Nadal będą tam urywki z tej książki, ale treść będzie MOJA:D

6. Ten post zostanie usunięty wraz z następnym rozdziałem. Jakby ktoś miał jakieś pytania, wątpliwości, cokolwiek - pytanka w komentarzu proszę:) (chyba że mają one dotyczyć treści mojej historii - wtedy na fejsie;*)

Kocham Was<3

Queen^^

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 10

To do roboty;)
Dziękuję wam tak baaaardzooooo<3<3<3<3<3<3 8 komentarzy;3 Kocham was, naprawdę<3 Nie zasługuję na takich czytelników. Tak dawno nie dodawałam rozdziału:/ Ale, jakby to ładnie powiedzieć, ,,psiapsióła" wbiła mi może nie nóż, ale szpilkę w plecy. Poza tym, mam problemy w szkole i w życiu towarzyskim, więc większość czasu zajmuje mi układanie tego, co mi z życia zostało:P pewnie się reszta niedługo odbuduje, ale... Jak wcześniej myślałam, że jestem z Zadupiu, myliłam się. To było tylko malutkie Zapupie, w porównaniu z tym:/ Ale jest już lepiej! Postaram się wrócić do rytmu. UWAGA! Podnosimy liczbę komentarzy! 4 kom = rozdział;) Ostatnio było ich więcej, dlatego tak sobie pomyślałam...:*


_________________________________
______________________



Na obiad idę w równie pochmurnym nastoju, z jakim wyszłam ze śniadania, chociaż oglądanie tych pięknych sukienek poprawiło mi nieco humor.
Kiedy weszłam do jadalni, trochę się zdziwiłam. Przy stole siedzieli Jack, North i Alison, ale również Peter i Cora. Ucieszyłam się na ich widok, może dzięki ich towarzystwu chociaż trochę poczuję się jak w domu. Dorośli rozmawiają o strategii, ja i Jack słuchamy uważnie i wtrącamy własne uwagi. Milczący młody mężczyzna w ciemnoczerwonym stroju nieco przypominającym mundur podaje nam wino w błyszczących kieliszkach. W pierwszym odruchu mam ochotę zaprotestować. Ale kiedy nadarzy się kolejna okazja, żeby spróbować? Biorę do ust łyk cierpkiego, wytrawnego napoju i pochodzę do wniosku, że można by go ulepszyć kilkoma łyżkami miodu. North jest uczesany, no i trzeźwy jak nigdy. Cora i Peter widocznie mają korzystny wpływ na Northa i Alison, którzy odnoszą się do siebie wyjątkowo grzecznie.
Po wypiciu mniej więcej połowy kieliszka wina czuję zawroty głowy i od tego czasu piję tylko wodę. Mam nadzieję, że nieznany mi dotąd uścisk niedługo ustąpi. Nie mam pojęcia, jak North może cały dzień funkcjonować w takim stanie.
Kiedy Ali i mój mentor prześcigają się w komplementach dotyczących naszych kostiumów, ja nie mogę oderwać się od posiłków. Krwisty befsztyk pokrojony w plastry cienkie jak papier, ser, który dosłownie rozpływa się na języku, ziemniaki pokrojone w paski, pieczone na oleju (tzw FRYTKI;) - dop. aut.), a to tego słodkie niebieskie winogrona. Obsługa, cisi ludzie w jednakowych czerwonych kostiumach, pilnują, by nasze talerze i kieliszki były stale napełnione.
W pewniej chwili dziewczyna z obsługi ustawia na stole wielki tort z jakimiś siedmioma poziomami i sprawnie go podpala. Ciasto staje w płomieniach, które jeszcze przez kilka chwil tańczą na brzegach smakołyku. Ogarniają mnie wątpliwości.
- Dlaczego ten tort się zapalił? Czy jest na alkoholu? - patrzę na dziewczynę. - To ostatnie, czego... Ej, ja cię znam!
Cóż, może nie był to zbyt bystry początek rozmowy, ale zawsze coś.
Nie potrafię przypomnieć sobie imienia dziewczyny ani naszego spotkania. Wiem jednak, że nie było ono miłe. Na widok dziewczyny żołądek i gardło ściskają mi się ze strachu i poczucia winy. Ciemnorude włosy, charakterystyczne rysy twarzy, porcelanowa cera. I ten strach w jej oczach, kiedy kręci przecząco głową i pospiesznie odchodzi.
Orientuję się, że czworo dorosłych obecnych przy stole obserwuje mnie jak jastrzębie ofiarę.
- Daj spokój, Elso - prycha Ali. - Niby skąd miałabyś znać awoksę?
- Kto to jest awoksa? - pytam.
- To ktoś, kto popełnił przestępstwo - wyjaśnia mi North. - Tej dziewczynie ucięto język, żeby nie mogła mówić. Zapewne dopuściła się zdrady, w takiej czy innej formie. Wątpię, żebyś ją znała.
- Ale, nawet jeśli, pamiętaj, że nie wolno ci się odzywać do awoksów, chyba że z poleceniami. Coś ci się przywidziało!
Nie, nic mi się nie przywidziało. Gdy North wspomniał o zdradzie, rozjaśnił mrok wspomnień z nią związanych. Przypomniałam sobie, jak bardzo siebie nienawidzę. Dezaprobata mentorów jest jednak tak znacząca, że nawet nie myślę, aby opowiedzieć im tę historię.
- No jasne, ja tylko... - szukając w głowie wymówki, łapię spojrzenie Jacka.
- Eadlyn Dimitrios. Mnie też wydawała się znajoma. Kubek w kubek Eadlyn - mówi.
Czuję ukłucie w klatce piersiowej i kręci mi się w głowie. Eadlyn jest byłą dziewczyną Jacka. Ma opaloną cerę, jest wysoka jak szafa, ma ciemne, brązowe włosy i jest podobna do pięknej awoksy mniej więcej w takim stopniu jak żuk do motyla. Wiem o tym, że chodziła z Jackiem, ponieważ chodzę z nimi do szkoły i parę razy widziałam ich razem na Czarnym Rynku. Poza tym, Eadlyn nieustannie się uśmiechała do wszystkich naokoło, z wyjątkiem mnie. Mi rzucała srogie spojrzenia. Nie widziałam uśmiechu na twarzy rudej. Szybko jednak podchwytuję sugestię Jacka.
- Racja, Eadlyn! To pewnie przez te włosy.
- I oczy. Też wydają się podobne.
- No proszę, i wszystko jasne - mówi Peter. - Wracając do twojego pytania: faktycznie, tort jest nasączony spirytusem, ale cały alkohol spłonął. Zamówiłem go specjalnie z okazji waszego debiutu - ciarki przechodzą mnie na plecach. 
Zjadamy tort, po czym przechodzimy do salonu, by obejrzeć powtórkę naszego wyjazdu z Ośrodka Szkoleniowego, kiedy to miałam na sobie tę nieziemską, błękitną suknię. Kilka innych par też wypadło nieźle, ale żadna nie dorasta nam do pięt. 
- Kto wpadł na pomysł, abyście trzymali się za ręce? - pyta North z zachwytem.
- Peter - odpowiada Cora.
- Idealnie odmierzona szczypta buntu - mówi mentor.
Buntu? Przyglądam się naszemu wyjazdowi. Wszyscy pozostali trybuci byli po przeciwnych stronach rydwanu. Patrząc na nich, można było odnieść wrażenie, że Igrzyska już się rozpoczęły. Rozumiem, o co chodziło Northowi. Zaprezentowaliśmy się jako przyjaciele, nie rywale, i ten fakt zapada ludziom w pamięć równie mocno jak nasze śnieżne kostiumy. 
- Jutro rano rozpoczynamy pierwszą sesję treningową. Elsa, pierwsze cztery godziny spędzisz z Alis, a ty, Jack - ze mną. Później się zamienicie - North patrzy ma nasz z zadowoleniem. - A teraz idźcie, dorośli chcą porozmawiać.
Razem z Jackiem idziemy w ciszy do korytarza, na którym znajdują się nasze pokoje. Tuż przed tym, jak chcę wejść do pokoju, Jack opiera się o framugę. Nie zasłania całego wejścia, ale widocznie chce, aby zwrócić na niego uwagę. Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
- Eadlyn Dimitrios. Kto by się spodziewał, że właśnie tutaj spotkamy jej sobowtóra. 
Domaga się wyjaśnień, ale kiedy zacznę mu o niej opowiadać, może mnie wziąść za słabeusza. Nie mogłam do tego dopuścić, przecież za dwa dni trafimy na Arenę. 
- Racja, kto by się spodziewał.
Patrzy na mnie, odsuwa się i odchodzi. Widocznie nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale nie ma co liczyć na nic więcej.
Zrzucam z siebie ubranie, idę pod prysznic, zakładam piżamę. Pokój nagle wydał mi się zbyt ciasny, wychodzę przejść się po korytarzach. Kiedy wracam, w moim pokoju zastaję rudą, podnoszącą moje ubrania z podłogi. Chcę ją przeprosić za to, że przeze mnie miała kłopoty, że uczynili ją niemową, i za to, że musi służyć osobie, która kiedyś jej nie pomogła, pozwoliła Nasturii ją okaleczyć.
- Ojej, przepraszam - mówię. Miałam zanieść te ubrania Peterowi. Naprawdę  przepraszam. Czy mogłabyś mu je zanieść? Bardzo przepraszam.
Udaję, że przepraszam ją za nieodniesione ciuchy. Moje przeprosiny sięgają jednak znacznie głębiej. Wstyd mi, że nie pomogłam jej tamtego dnia w lesie. Nie kiwnęłam palcem, kiedy posłańcy Kapitolu zabili jej chłopaka, a ją okaleczyli. 
Zachowałam się tak, jakbym oglądała fragment Igrzysk.
Wpełzam do łóżka. Przez cały czas drżę. Czy dziewczyna mnie nie pamięta? A skąd, wiem, że mnie rozpoznała. Nie zapomina się twarzy człowieka, który jest ostatnią nadzieją. Chowam głowę pod kołdrę, jakbym w ten sposób mogła schować się przed rudą niemową. Ale to nic nie daje, jej wzrok przebija ściany, drzwi, pościel i moje kurczowa zaciśnięte ze strachu powieki.
Ciekawe, czy patrzenie na moją śmierć sprawi jej przyjemność.


***


Pewnego dnia, na polowaniu, przysłuchiwałam się pięknemu śpiewu ptaków. Kiedyś, kiedy przychodziłam tu razem z ojcem, to on śpiewał, a zwierzęta milkły, zasłuchane. Miał naprawdę piękny głos. Czasami śpiewałam razem z nim, ale zaprzestałam takim próbom po ich wypadku. Znienawidziłam muzykę. Nagle wszystkie ptaki ucichły, a jeden z nich wydał z siebie ostrzegawczy pisk. Zza roślin wybiegła nagle dziewczyna o porcelanowej skórze, a za nią chłopak. Mieli worki pod oczami, a biegli tak, jakby od tego zależało ich życie. Chyba byli z Kapitolu. Mieli w sobie coś charakterystycznego dla niego. Tylko dlaczego ktoś z nich chciałby uciekać do Dwunastego Królestwa? Na to pytanie nadal nie znam odpowiedzi. Na pierwszy rzut oka widać było, że potrzebują pomocy. Ja jednak tylko patrzyłam.
Oboje rozglądali się w panice. Nagle dziewczyna spojrzała mi w oczy. I błagała o pomoc. Nie reagowałam. Na las spłynął dziwny cień. Nad naszymi głowami pojawił się poduszkowiec. Z pokładu nagle spadła dziwna sieć, która złapała dziewczynę. Chłopaka przebili jakąś dziwną włócznią. Dziewczyna coś krzyknęła, chyba imię chłopaka. To był jej ostatni krzyk.


***


W nocy nęka mnie obraz porcelanowej lalki z ogniście rudymi włosami, przeplatany wspomnieniami z poprzednich głodowych igrzysk, które oglądałam bezpieczna przed telewizorem. Wrzeszczę do rodziców, aby uciekali, kiedy Kapitol zsyła na nich miliony bomb. Widzę Annę, wychudzoną i przerażoną. Prim zostaje awoksą, milion razy widzę, jak prezydent Moretz ucina jej język. Kiedy rano się budzę, czuję prawdziwą ulgę. Przez okna wpada światło brzasku. Ubieram się w dżinsy i T-shirt, pewna, że to najbardziej praktyczny strój na dzisiejszy dzień. Alison i North mają nas przygotować do prezentacji telewizyjnej, w trakcie której każdy trybut odpowiada na pytania Caesara Flickermana, którego nasturiańska publiczność ubóstwia. Zmierzam więc do pokoju Ali. Na początek wkładam długą sukienkę oraz buty na piętnastocentymetrowym obcasie. Wiem, że jestem dość niska, ale bez przesady! Przed prezentacją dostanę inne ubranie, ale w tym mam nauczyć się chodzić. Najgorsze są buty, ale Ali naokrągło biega w szpilkach, więc dochodzę do wniosku, że skoro ona potrafi, to ja również. Sukienka nieustannie plącze mi się koło kostek, a kiedy tylko ją podciągam, Ali biegnie do mnie jak jastrząb do ofiary i bije po rękach.
- Tylko to kostek! - krzyczy.
Po godzinie w końcu opanowuję chodzenie, ale okazuje się, że to tylko kropla w morzu. Zostało mi jeszcze siedzenie, picie, jedzenie, uśmiechanie się, łapanie i utrzymywanie kontaktu wzrokowego, trzymanie prosto, zwłaszcza, że mam skłonności do patrzenia w ziemię i pochylania głowy. Mentorka każe mi wygłaszać banalne sformułowania, które zaczynam z uśmiechem, mówię z uśmiechem lub kończę z uśmiechem. Po czterech godzinach tortur policzki same układają mi się w sztuczny uśmiech. Alison wzdycha.
- Elsa, robiłam co mogłam. Pamiętaj: chcesz, aby widzowie cię polubili.
- Twierdzisz, że mnie nie polubią?
- Nie przypadniesz im do gustu, jeśli będziesz patrzyła na nich spode łba. Pomyśl, że otaczają cię przyjaciele.
Prycham. Oni zakładają się o to, jak długo przeżyję! To nie są moi przyjaciele!
Wychodzę do Northa, podciągając sukienkę aż do ud.
U Alison byłam torturowana, miałam więc nadzieję, że u mojego mentora będzie nieco przyjemniej. Grubą się myliłam. Po obiedzie North prowadzi mnie do salonu, każe usiąść na kanapie i przez chwilę mierzy mnie spojrzeniem.
- Co jest? - nie wytrzymuję.
- Zastanawiam się, co z tobą zrobić.
Unoszę brew.
- Muszę zadecydować, jak będziemy cię prezentować. Masz być urocza? Szczera? Radosna? Twardo stąpająca po ziemi? Wyniosła? Jak dotąd prezentujesz się doskonale. Twój wygląd zapadł ludziom w pamięć. Zdobyłaś dwanaście punktów, to najlepszy wynik od zawsze. Widzowie są zaintrygowani, ale nikt nie wiem, kim jesteś. Trzeba cię godnie zaprezentować. Wiesz o tym. Nie wiem, skąd wytrzasnęłaś tę pogodną dziewczynę na rydwanie, ale nie widziałem jej ani wcześniej, ani później. Postaraj się. Zachwyć mnie.
- Doskonale! - warczę.
- Opowiedz mi o twojej przeszłości.
- Ale ja nie chcę! Ci ludzie odbierają mi przyszłość. Nie pozwolę, by odebrali mi też to, co liczyło się dla mnie w przeszłości.
- Musisz się postarać! Od tego zależy, co się z tobą stanie na Arenie. Na razie masz w sobie tyle uroku, co zdechła dżdżownica - cedzi.
Ała. To nie było miłe. Chyba North też zorientował się, że przegiął, bo kontynuuje zdecydowanie łagodniej.
- Mam pomysł. Będziesz skromna.
- Skromna... - mówię.
- Dokładnie. Zachowuj się, jakbyś nie mogła uwierzyć, że taka dziewczyna jak ty, w dodatku z Dwunastego Królestwa, tak dobrze sobie poradziła. Napomknij, jak mili ludzie tu mieszkają. Mów, że miasto jest oszałamiające. Bądź wylewna.
Już po pierwszej próbie uświadamiam sobie, że nie potrafię być wylewna. Wściekam się na Northa i myślę wyłącznie o tym, jak niesprawiedliwe są głodowe igrzyska. Dochodzi o tego, że z wściekłością cedzę słowa. Próbujemy zrobić ze mnie tupeciarę, ale brak mi arogancji. Najwidoczniej jestem zbyt wrażliwa do roli dzikuski. Nie jestem ani zabawna, ani seksowna, ani tajemnicza.
- Poddaję się, skarbie. Po prostu odpowiadaj na pytania i postaraj się nie dać ludziom do zrozumienia, jak otwarcie nimi gardzisz.
Kolację zjadam w swoim pokoju. Zamawiam ogromne porcje smakołyków. Następnie rozładowuję złość na Northa i Nasturię. Naczynia fruwają po pokoju. Kiedy wchodzi rudowłosa awoksa, by zaścielić mi łóżko, otwiera szeroko oczy.
- Nie sprzątaj! - krzyczę na nią. - Tak jest dobrze!
Jej także nienawidzę. Nienawidzę jej pogardliwego spojrzenia, z którego wnioskuję, że uważa mnie za tchórza i marionetkę Nasturii. Ale dziewczyna nie słucha mnie, idzie do łazienki. Wraca z wilgotną szmatką, którą wyciera mi twarz i dłonie, pokaleczone szkłem. Dlaczego jej na to pozwalam?
- Przepraszam. Powinnam wam wtedy pomóc - zły napływają mi do oczu.
Kręci przecząco głową, dotyka swoich ust, a potem wskazuje na mnie. Chce mi chyba powiedzieć, że wtedy też byłabym awoksą. Ma rację, ale co z tego? Nawet nie pomyślałam, aby pomóc jej i chłopakowi. Teraz zapłacę za to życiem na Arenie.
Przez następną godzinę pomagam dziewczynie sprzątać. Kiedy wszystkie śmieci trafiają do kosza, dziewczyna wychodzi, a ja biorę kąpiel. Dzięki rzucaniu talerzami jest mi o wiele lżej.
Następnego dnia zajmuje się mną ekipa przygotowawcza. Skaczą koło mnie do późnego popołudnia. Dzięki nim moja skóra przypomina aksamit, a na ramieniu mam wzór szronu. Fryzurą zajmuje się Margaret, która upina mi włosy z lewej strony tak, że opadają pięknymi falami na prawe ramię. Do tego reszta ekipy pryska mnie srebrnym brokatem, tak, że wyglądam jakbym świeciła własnym światłem. O godzinie trzeciej wchodzi Peter. Trzyma w dłoniach coś, co jest chyba moją sukienką, ale nie mam pewności, bo jest starannie zasłonięta.
- Zamknij oczy - mówi.
Czuję, jak jedwabisty materiał spływa mi po ciele. łapię Margaret za ramię i wsuwam nogi w buty, które są podejrzanie wygodne. Co chwila ktoś kręci się naokoło mnie i coś poprawia.
- Czy mogę już otworzyć oczy? - pytam.
- Tak - słyszę głos Petera. otwórz.
Istota, którą widzę w lustrze, z pewnością nie jest z tej planety. Moja skóra połyskuje brokatem, ale nie jest go za dużo. Mam wielkie, niebieskie, ale ciepłe oczy, malinowe usta oraz pięknie podkreślone rysy twarzy. Och, moja sukienka jednak robi największe wrażenie. Jest bez ramiączek, ma podwyższoną talię. Jej dolna część sięga mi ud, jest w kolorze nieba o zmierzchu. Od pasa zaczyna się spódnica, która jest półprzezroczysta, Pokrywają ją idealne lodowe wzory, które wyglądają jak autentyczny lód, a nie materiał. Jest to taka delikatna siateczka, że nawet nie czuję jej ciężaru. Sukienka jest zjawiskowa. Może dzięki mojemu oszałamiającemu wyglądowi widzowie nie zauważą, jakie głupoty będę zapewne gadać.



(tak wyglądała mniej-więcej kiecka i fryzura Elsy - pierwsza od prawej - dop. aut.)



- Och, Peter - wzruszam się. - Dziękuję.
- Obróć się - prosi.
Wiruję i widzę, jak ze spódnicy opadają wirujące śnieżynki. Ekipa wznosi okrzyki zachwytu.
- Czy wszystko już gotowe na twoją prezentację? - pyta ostrożnie. Z tonu jego głosu słyszę wyraźnie, że już wie, jaka jestem beznadziejna.
- Cokolwiek ćwiczyłam z Northem, szło mi fatalnie. Nie umiem dostosować się do żadnej preferowanej przez niego roli. 
Peter myśli przez chwilę.
- Może spróbowałabyś być sobą?
- Nie ma opcji. Zdaniem Northa jestem pochmurna i wrogo nastawiona.
- No bo jesteś... w towarzystwie Northa - uśmiecha się szeroko. - Pomyśl, że odpowiadasz swojemu najlepszemu przyjacielowi. Kto nim jest?
- Prim - odpowiadam bez wachania. - Ale to nie ma sensu. Po co miałabym odpowiadać na jej pytania, skoro już wszystko o mnie wie?
- A kto jest twoim najlepszym przyjacielem tutaj?
Chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. North zdecydowanie nie. Alison jest zbyt wyniosła na moją przyjaciółkę. Ekipa przygotowawcza... trudno ich nie lubić, ale to po prostu skończeni idioci. Został mi Peter. Wiedział o moich zdolnościach, ale nawet nie zapytał, skąd je mam. Nie wtrącał się. Nie wydał mnie. Tak, zdecydowanie to on najbardziej nadaje się na mojego przyjaciela.
- Ty - przyznaję szczerze.
- Więc odpowiadaj na pytania tak, jakbyś opowiadała coś mi - prosi. Uśmiecham się.
- Okej, wielkie dzięki.
Kiedy wychodzimy z pokoju, przypominam sobie o czymś.
- Peter! - krzyczę. - Rękawiczki!
- Aaa, racja - mówi. Wyciąga z szafy dwie rękawiczki w kolorze sukienki. Zakładam je. Już ledwo co trzymam emocje na wodzy, co dopiero podczas wywiadu.
Chciałabym iść na pierwszy ogień i mieć to już za sobą, tymczasem będę musiała oglądać, jak uroczy, tajemniczy, zabawni i seksowni są inni trybuci.
Pierwsza jest jednak dziewczyna z Jedynki. Ma na sobie ładną, ale dość prostą sukienkę w niebieskim odcieniu. Rudowłosa prezentuje się dobrze, ale w porównaniu z moją kreacją to siano.
Kolejna osoba, na którą zwracam uwagę, to dziewczyna z Dwójki. Ma fioletową, półprzezroczystą kieckę w uroczym odcieniu fioletu. Nasturia jakąś maszyną przedłużyła jej włosy i przefarbowała na jasny blond, dzięki czemu dziewczynie spływają na plecy złociste blond fale. Co tu więcej mówić, chodzący seksapil.
Chłopak z dwójki również robi na mnie wrażenie, ale groźne. Od razu wiem, że nie mam z nim szans. Ma jakieś metr osiemdziesiąt i jest naprawdę dobrze zbudowany. Dziewczyna z Piątki, ta o lisiej twarzy, prezentuje się tak, jakby chciała pozostać niezauważona. Nie chodzi o to, że jest nieśmiała. Zachowuje się tak, jakby chciała skorzystać z tego, że każdy się będzie bił, a ona skorzysta z zamieszania i ucieknie. Od razu wiem, że lisia twarz zaskakująco dużo o niej mówi.
Kolejną interesującą osobą jest na oko czternastoletnia blondwłosa dziewczynka z Jedenastego Królestwa. Jest urocza i rozbrajająca. Chociaż na początku nie wiem, dlaczego zwróciłam na nią uwagę, to później uświadamiam to sobie: bardzo przypomina mi Annę. Są w tym samym wieku i obydwie nie ważą więcej niż trzydzieści parę kilogramów, nawet przemoknięte do suchej nitki. Ja zresztą nie ważę więcej. Mimo różnicy trzech lat, ja i Anna jesteśmy prawie identyczne, tylko ona ma jeszcze dziecięce rysy twarzy. Poza tym różnimy się tylko kolorem włosów i ilością piegów na nosie, w przeciwieństwie do naszych charakterów, które dzieli przepaść.
Kiedy nadchodzi moja kolej, mechanicznie wychodzę na scenę i zajmuję miejsce obok Caesara. Jak przez mgłę słyszę westchnienia widowni na widok mojej sukni. Uśmiecham się.
- Przyjazd do Nasturii musi być dla ciebie ogromną zmianą, Elso - mówi. - Co wywołało na tobie największe wrażenie?
Zastanawiam się przez chwilę nad odpowiedzą, drżące ręce wcale mi nie pomagają. Nagle zauważam Petera wśród widowni. Prawie słyszę, jak mi przekazuje: ,,Bądź szczera", mówi. ,,Szczera".
- Potrawka z jagnięciny - odpowiadam. Słyszę cień śmiechu wśród widowni i ja sama mimowolnie się uśmiecham.
- Powiem ci coś - nachyla się ku mnie. - Na widok ciebie na rydwanie, serce mi zamarło. Co sobie pomyślałaś na temat tak zjawiskowego kostiumu?
Roześmiałam się, ale jak dla mnie zbyt sztucznie.
- Pomyślałam sobie, że Peter jest naprawdę wspaniały i nie mogłam uwierzyć, że ubrał mnie w coś tak pięknego. Nie mogę również uwierzyć, że mam na sobie tę suknię - wstaję i unoszę jej brzegi do góry. - Spójrzcie tylko!
Na widowni słychać pomruk podziwu, a ja patrzę na Petera. Kręci palcem małe koła. Chce, abym się obróciła i to właśnie robię. Widownia niemal nie mdleje z zachwytu.
- Och, powtórz to koniecznie! - domaga się Caesar. 
- Nie mogę, kręci mi się w głowie! - mówię, padam na kanapę i chichoczę, chyba pierwszy raz w życiu. No cóż, nerwy i piruety zrobiły swoje.
- Spokojna głowa. Przy mnie jesteś całkiem bezpieczna. Teraz pomówmy o twojej ocenie. Dostałaś jedenastkę. Czy możesz nam powiedzieć, co takiego zaprezentowałaś?
Waham się.
- Bardzo bym chciała, ale to chyba zabronione, prawda? - pytam.
Przez barierkę nad widownią wychyla się organizator. Rozpoznaję w nim tego człowieka, co wpadł do wazy z ponczem.
- Nie wolno jej mówić! - krzyczy. Oddycham z ulgą.
- Niestety, muszę milczeć jak grób.
- Wobec tego wróćmy do momentu, w którym podczas dożynek wyczytano nazwisko twojej siostry. Zgłosiłaś się dobrowolnie. Czy możesz nam o niej opowiedzieć?
Nie. Wam wszystkim nie. Ale Peterowi tak.
- Ma na imię Anna i ma czternaście lat. Kocham ją ponad życie - mówię cicho.
Na sali zapada cisza jak makiem zasiał. 
- Powiedziała ci coś? Po dożynkach?
- Tak. Powiedziała, że mam do niej wrócić i się postarać.
- I postarasz się?
Przełykam ślinę.
- Ze wszystkich sił.
- Z pewnością dotrzymasz obietnicy - mówi pokrzepiająco. - Niestety, czas nam się skończył. Miło było cię zobaczyć, Elso. Wystąpiła przed państwem Elsa Ice, trybut z Dwunastego Królestwa.
Z ulgą zeszłam ze sceny, ale brawa jeszcze długo nie milkną. Przez większą część prezentacji Jacka koję stargane nerwy, nie przysłuchując się za bardzo odpowiedziom chłopaka. Wytężam słuch dopiero wtedy, gdy Caesar wypytuje go o dziewczynę.
Jack waha się przez chwilę, ale bez przekonania kręci głową.
- Przystojniak z ciebie - przyznaje Caesar. - Na pewno znasz jakąś wyjątkową dziewczynę, przyznaj się, jak ma na imię?
- Tak, znam jedną wyjątkową - przyznaje niechętnie Jack. - Podoba mi się, odkąd sięgam pamięcią, ale pewnie aż do tegorocznych Dożynek zapewne nie zwracała na mnie uwagi. Poza tym, podoba się bardzo wielu chłopakom.
- W taki razie wiem, co musisz zrobić - mówi poufale Caesar. - Wygraj Igrzyska i wróć do domu. W takiej sytuacji na pewno ci nie odmówi, zgadza się? - dodaje.
- Nie do końca. Zwycięstwo, z mojej sytuacji nie załatwia sprawy.
- A to dlaczego - zdumiewa się Caesar.
- Ponieważ... - jąka się. - Ponieważ... ona tu ze mną przyjechała.
Tu wstawcie sobie najdłuższą i najbardziej pustą chwilę ciszy w historii najdłuższych i najbardziej pustych chwil ciszy. Nagle widzę na ekranach moją zaskoczoną twarz z rozchylonymi ustami. Mam ochotę zaprotestować, ale głos więźnie mi w gardle. Zagryzam wargi i wbijam wzrok w podłogę, licząc na to, że uda mi się zamaskować emocje, które we mnie kipią.
- A to pech - wzdcha Caesar.
- Kiepsko jest - zgadza się Jack.
- W takim razie, wszystkiego dobrego, Jacku Froście. Chyba nie skłamię, jeżeli w imieniu całej publiczności zapewnię cię, że Elsa skradła też nasze serca.
Tłum ryczy ogłuszająco, kiedy Jack schodzi ze sceny. Po chwili wszyscy musimy na nią wyjść, aby odśpiewać hymn narodowy. Z Jackiem stoimy zalewnie pół metra od siebie, który w głowie widzów staje się przeszkodą nie do pokonania. Biedni, nieszczęśliwi kochankowie.
Ale ja wiem swoje.
Po hymnie wszyscy wracają z powrotem do naszego centrum, Ośrodka Szkoleniowego. Starannie wybieram windę, w której nie napotkam Jacka, jednak kiedy wychodzę z niej i zmierzam ku pokojowi, widzę, że wychodzi z drugiej kabiny. Bez zastanowienia walę go otwartymi dłońmi w klatkę piersiową. Wpada prosto na wazę, która spada na ziemię, gdzie rozbija się na tysiąc drobnych kawałków, a Jack ląduje w nich. Jego ręce momentalnie spływają krwią.
- Za co? - pyta oszołomiony.
- Nie miałeś prawa wygadywać o mnie takich rzeczy! - cedzę przez zęby. W tej samej chwili na korytarz wchodzą North, Alison, Peter i Cora.
- Co się dzieje? - pyta Ali. - Upadłeś?
- Po tym, jak ona mnie popchnęła.
North obraca się w moją stronę.
- Pchnęłaś go?
- To był pana pomysł, prawda?
- Idiotka z ciebie - mówi mentor. - Ofiarował ci coś, czego sama nigdy byś nie osiągnęła.
- Zrobił ze mnie słabeusza! - krzyczę mu w twarz.
- Nieee - mówi. - Dzięki niemu ludzie patrzą na ciebie pożądliwie! Tutaj naprawdę przydałaby ci się pomoc. Jack wyznał, że podobasz się nie tylko jemu, ale też wielu innych chłopcom. Byłaś romantyczna jak ziemniak - mówi z niesmakiem. - Teraz ludzie mówią tylko o tobie i o nim. Nieszczęśliwi kochankowie z Arendelle!
- Ale my nie jesteśmy nieszczęśliwymi kochankami! - protestuję.
- A kogo to obchodzi? - mówi.
Zastanawiam się przez chwilę, po czym dodaję już spokojniej:
- Czy po mojej reakcji pomyślelibyście, że ja również mogłabym się w nim zakochać?
- Ja tak - przyznaje Cora. - W charakterystyczny sposób zarumieniłaś się, spuściłaś wzrok, zagryzłaś wargi...
Wszyscy przytakują.
- Szczęściara z ciebie, skarbie - mówi North. - Już masz sponsorów jak w banku.
Czuję się zażenowana.
- Przepraszam, że cię popchnęłam - mówię.
- Spoko - mówi. 
- Ja tam twoje dłonie? - pytam?
- Zagoją się - bagatelizuje sprawę.
Zapada milczenie i po chwili czuję słodki zapach czekolady z kuchni.
- Chodźmy coś przekąsić - mówię.
Kolacja przebiega w dość miłej atmosferze, ale okazało się, że Jack krwawił zbyt mocno, więc poszedł z Northem do pielęgniarki, przez co wyrzuty sumienia ścisnęły mnie mocno za gardło. Jutro wyruszamy na Arenę! Przez moje narwane emocje Jack mógłby zginąć, a mimowolnie, mimo tego, jak go nienawidzę, nie chcę jego śmierci. Kiedy tylko myślę o tym, że mogłoby go nie być, mój brzuch zwija się w supełek. Dlaczego targają mną tak sprzeczne emocje?



***


Następnego ranka nie spotykam się ani z Jackiem, ani z Northem, ani z Ali. Zostaje mi tylko Peter, który przychodzi do mnie rankiem i wręcza mi skromną sukienkę, a następnie prowadzi na dach. Jak z pod ziemi wyrasta przed nami poduszkowiec, z którego wysuwa się drabina. Wchodzę na nią, po czym momentalnie nieruchomieję, jak sparaliżowana. Silny przepływ prądu uniemożliwia mi chociażby najlżejszy ruch. Kiedy drabina wjeżdża już na pokład, prąd odpuszcza i z westchnieniem upadam na tyłek. Widzę przed sobą Petera, który uśmiecha się i pomaga mi wstać. Pojawia się awoks, który prowadzi nas na śniadanie. Czuję przykry uścisk w żołądku, ale mimo to opycham się, ile wlezie. Kto wie, kiedy spożyję następny posiłek? Doskonały smak nasturiańskich potraw nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Równie dobrze mogłabym jeść korę z drzewa.
Po jakichś dwóch godzinach okna zostają zaciemnione, a to niechybny znak, że zbliżamy się do Areny. Poduszkowiec ląduje. Wysiadam z Peterem z niego, po czym udajemy się do pomieszczenia, gdzie nastąpią oficjalne przygotowania. Będę pierwszą i ostatnią osobą, która skorzysta z tego pokoju. Arena to miejsce o znaczeniu historycznym, często później odwiedzana przez nasturiańskich zwolenników Igrzysk. Peter zaplata mi włosy w wymyślnego koka z tyłu głowy. To niesamowita fryzura, wygląda fantastycznie, a jednocześnie jest długotrwała i nie sprawia problemów. Dostaję paczkę z ubraniem. Styliści nie mieli na nie żadnego wpływu, nawet nie wie, co znajdziemy w środku. Idę się przebrać. Wracam w prostych, długich, beżowych spodniach i fioletowej bluzce, na którą zarzucam błękitną bluzę z kapturem. 
- Ta bluza jest bardzo ciepła - mówi. - A bluzka bardzo przewiewna.
W jego słowach usłyszałam radę: ,,Spodziewaj się chłodnych nocy i upalnych dni". Jako mój stylista nie może mi nic podpowiadać, więc zaszyfrował tą wiadomość najprościej jak potrafił. W przeciwnym razie groziłoby mu niebezpieczeństwo. Kiwam głową, dając mu do zrozumienia, że rozumiem, co chciał mi przekazać.
Kiedy wydaje mi się, że jestem już gotowa, Peter wyciąga z kieszeni moją złotą broszkę.
- Skąd ją masz? - pytam.
- Znalazłem ją przy jednym z kompletów, które nosiłaś - mówi. - Pamiętaj, możesz wziąć ze sobą jedną pamiątkę - uśmiecham się. Odwzajemniam uśmiech, po czym biorę od niego broszkę i przypinam ją do ubrania. - Sprawdź, czy ci wygodnie.
Spaceruję, biegam, skaczę, macham ramionami.
- Tak, bez zarzutu - stwierdzam. - Wszystko pasuje idealnie.
- Czyli nie mam już nic do roboty. Czesz coś przekąsić? - proponuje.
Nie mam ochoty na jedzenie, ale chętnie sięgam po szklankę wody, którą wypijam małymi łykami. Później, z braku innego zajęcia, biorę do rąk szpilkę, znalezioną na podłodze, i bawię się nią. Im dłużej siedzę bezczynnie, tym zabawa staje się boleśniejsza. W końcu  na koniuszku palca wskazującego pojawia się kropelka krwi.
- Elsa, chcesz pogadać? - pyta Peter.
Kręcę przecząco głową, ale Peter dotyka mojej ręki. Patrzę na niego pytająco.
- Możesz jej użyć - szepcze.
Nie, nie mogę. W Zjednoczonych Królestwach posiadanie mocy nie zdarza się rzadko. Ale nigdy nie jest to lód. Zazwyczaj to pyły robione z magicznych roślin, przewidywanie przyszłości i tym podobne. Nie władza nad żywiołem! Nie grozi za to śmierć, teoretycznie mogę użyć mocy na Arenie. Ale wtedy wszyscy zrozumieliby, kim jestem. Zauważyliby we mnie potwora, za którego się uważam. Nie mogę do tego dopuścić. 
- Poważnie? - pytam.
- Jak najpoważniej - odpowiada. W tej samej chwili rozbrzmiewa dzwonek, znak, że czas się żegnać. - Powodzenia, dziewczyno, która igrasz z lodem. 
Wchodzę do kapsuły, która momentalnie zamyka się. To ona ma mnie wynieść na Arenę. Patrzę na Petera. Dotyka palcami podbródka. Głowa do góry, mówi. Prostuję się. Kapsuła podnosi się wraz ze mną. Na kilka sekund otaczają mnie ciemności, po czym czuję, jak metalowa płyta pod moimi stopami wypycha mnie z cylindra. Oślepia mnie blask dnia, ale szybko uświadamiam sobie, że chłodny wiatr niesie ze sobą kojący zapach sosen.
Nagle słyszę głos z przestworzy.
- Panie i panowie, Trzynaste Godowe Igrzyska uważam za rozpoczęte!