Hey, hay, hello.
Witam z porwotem! Ruszam z robotą. Biorę się za rozdział (środa, 22 lipca, godzina 10:31, rok 2015). Nie należy od do najdłuższych, prędzej do najkrótszych, ale są to moje wypociny (dosłownie - żar się leje z nieba, a ja chcę do basenu!), więc mam nadzieję, że wybaczycie.
Ale najpierw kilka słów ode mnie...
1.
We Francji było fantastycznie! Tylko ja, plaża/basen i książka... :D Niestety, Aniu, zabrakło dla nas przystojnych Francuzów :/ Ja jednak najbardziej lubię spędzać wakacje w domu :*
2.
Dziękuję bardzo na nominację do LBA :* Pojawi się w kolejnym poście.
3.
Jak pewnie zauważyliście, nie odpisuję na komentarze. Przepraszam za to, ale ja odpisuję, to moje odpowiedzi się ,,dwoją", i zamiast jednej, są dwie takie same. Ale chcę, żebyście wiedzieli, że je czytam i za każdym razem oblewam się rumieńcem (co u mnie ładnie nie wygląda) O:)
4.
Depresja-typu-straciłam-monsza powróciła, ale nie z powodu wyimaginowanej śmierci Hooka. Zaczęłam czytać nową serię, kontynuację ,,Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich", konkretnie ,,Olimpijscy Herosi". Co prawda mój tamtejszy monsz (jeden z dwóch) ŻYJE, aczkolwiek stracił pamięć i został oddzielony od swojej dziewczyny, Annabeth. W sumie, to to jest romantyczne, bo pamięta tylko jej imię<3
A potem wpadają razem do Tartaru.
5.
Potrzebuję rady.
Tęsknię za szkołą.
Czy ja jestem normalna? ;_;
6.
Pewnie o czymś zapomniałam... Tylko o czym? O.o
7.
Aha, już wiem. KAROLINKO, ROZDZIAŁ!!! >.<
___________________________
_____________________________________________
Z wielką gracją razem ze śpiworem przetoczyłam się z gałęzi drzewa tak, że teraz wisiałam brzuchem w dół w gałęzi, trzymana przez pasy, którymi się doczepiłam w nocy. Kurczę! Ten Jack potrafi schrzanić wszystko.
Całe szczęście, Zawodowcy nie usłyszeli, jak spadam, bo już bym nie żyła. Zamiast tego spokojnie czekali na Jacka.
- Dlaczego jeszcze go nie zabiliśmy? - wycharczał męski głos. - Tylko się za nami wlecze.
- To niech się wlecze. Na razie nie sprawia kłopotu, a całkiem nieźle posługuje się nożem.
- I do tego jest taki słodki... - westchnął damski głos, a mnie coś ścisnęło za gardło. Podejrzewałam, że to była Roszpunka, próbująca zwrócić na siebie uwagę wysokiego bruneta.
- Poza tym - powiedziała jakaś inna - pomoże nam wytropić tę Księżniczkę. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania...
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo z zarośli wyłonił się brunet.
- Ledwo żyła, ale już po niej - mruknął.
W odpowiedzi wydobył się strzał.
Kiedy zawodowcy ruszyli w drogę, odczekałam jeszcze kwadrans, po czym weszłam jeszcze trochę wyżej, wystając poza liście. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Ha! Niech teraz Nasturiańczycy zgadują sobie, o czym pomyślałam!
Zeszłam z drzewa, ściągnęłam z niego cały mój ekwipunek, po czym zabrałam się do maskowania plecaka. Niestety, ziemia była tu wyjątkowo sucha, więc nie trzymała się plecaka jak należy. Zrezygnowana, wyruszyłam w dalszą drogę, w przeciwną stronę niż zawodowcy. W pułapkę nic niestety nie wpadło.
Szłam sobie spokojnie przez las, mając na uwadze, że piętnaście osób chce mnie zabić. Bomba. Od dzisiaj to będzie norma.
Około południa zaczynało doskwierać mi pragnienie. Podczas wczorajszego marszu opróżniłam całą butelkę i teraz zostałam z niczym. Dałam sobie cel na dzisiejszy dzień: znaleźć jezioro lub rzekę.
Zdjęłam bluzę i wcisnęłam ją do plecaka. Było ponad trzydzieści stopni. Całe szczęście, fryzura trzymała się jak należy i nie musiałam zawracać sobie głowy próbami okiełznania moich niesfornych włosów. Ale nie mogłam broń Boże uciąć sobie spodni, bo gdyby przyszło mi maszerować w nocy, w szortach raczej bym nie przetrwała. Chociaż, biorąc pod uwagę moją moc... Postanowiłam zaryzykować. Wyciągnęłam podarowany mi przez dziewczynę z dwójki nóż z plecaka i ucięłam spodnie powyżej połowy ud. Od razu westchnęłam. O wiele lepiej. Nie muszę manifestować mojej mocy, próbując się schłodzić.
Szłam spokojnie, nie za szybko, ale brak wody szybko dawał o sobie znać. Mięśnie nóg mi drżały, Potykałam się o każdą gałąź leżącą na mojej ścieżce i łapałam się rozpaczliwie okolicznych drzew, bo wiedziałam, że jeśli upadnę, nie będę miała siły już się podnieść. Język stał się suchy, a ja próbowałam przysłuchiwać się dźwiękom, by gdzieś wyłapać wodę, ale mroczki przed oczami i jednostajny szum w uszach nie ułatwiały mi sprawy.
W pewnej chwili zobaczyłam jagody. Już do nich podbiegłam, aby wycisnąć z nich sok, kiedy przypomniała mi się rada Northa. Nigdy nie jedz roślin, których wcześniej nie widziałaś. To najpewniej żart organizatorów, by urozmaicić wam śmierć. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam w dalszą drogę. Coś mi mówiło, że było blisko, a stałabym się ofiarą okrutnego żartu organizatorów.
Zauważyłam kilka królików, ale nawet nie próbowałam na nie zapolować. Kiedy tylko sięgałam po nóż, zataczałam się i opierałam o drzewo. Mimo wszystko króliki to był dobry znak. Tak, gdzie są zwierzęta, musi być i woda.
Ale po jakimś czasie i zwierzęta zniknęły i zostałam sama. Od zachodu słońca dzieliło mnie jakieś trzydzieści minut. Cały dzień bez kropli.
Zastanawiałam się, dlaczego North nie wyśle mi butelki wody. Przecież może. Wydawało mi się, że jedyną odpowiedzią na to pytanie jest to, że jestem bardzo blisko. No, ostatecznie ten stary zgred mnie nienawidzi.
Straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że przeżyję do następnego dnia. Pozbawiona sensu dalszej wędrówki potknęłam się o własne nogi i upadłam twarzą w błoto. Udało mi się jakoś przewrócić na bok, ale nie zawracałam sobie głosy podniesieniem się. To nie miało już sensu.
Błoto. Kocham błoto. Palcami malowałam w nim różne wzory. Może to jest dziwne, ale od zawsze błoto było moim przyjacielem. To trochę paranoja: diamenty najlepszym przyjacielem dziewczyny, a błoto najlepszym przyjacielem księżniczki. Kiedy polowałam na zwierzęta, zawsze zostawiały ślady w tej mazi. Idealnie też nadawało się do kamuflażu. Po chwili zauważyłam, że bezwiednie napisałam w nim palcami słowo ''Jack". Krew napłynęła mi do twarzy i szybko zamazałam imię. Zdradzieckie błoto! Nie, to nie tak. To nie wina błota. To ja się zakochałam. Błoto nie ma z tym nic wspólnego!
Błoto! Tam gdzie jest błoto, musi być i jezioro. Napełniona tą pozytywną myślą czołgałam się w kierunku bardziej mokrego błota, aż w końcu moim oczom ukazało się jezioro. Tak, jezioro! Cudem stanęłam na nogi i doszłam chwiejnym krokiem do mojego źródła wody. Nalałam całą butelkę, po czym powoli ją opróżniłam. Przynajmniej starałam się nie pić zbyt szybko, nie wiem, czy mi się to udało. Po opróżnieniu pierwszej butelki nalałam drugą i ją wypiłam równie szybko. Weszłam do wody w ubraniach i położyłam głowę na brzegu. Mam zamiar tutaj spędzić noc. Jezioro było płytkie, ale z krystalicznie czystą wodą. Jeśli zawodowcy mają mnie tu znaleźć, niech znajdą! Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Będę na nich czekać.
I znaleźli. W środku nocy obudziły mnie głośne kroki i przyciszone głosy. Spanikowana chwyciłam suchy plecak, który zostawiłam na brzegu, po czym wyskoczyłam jak torpeda z jeziora. Podeszłam do najbliższego drzewa i zaczęłam wspinaczkę.
Kurczę, złamałam właśnie pierwszy zakaz dany mi przez mamę, kiedy byłam młodsza. Nigdy nie wspinaj się po mokrych drzewach! - mówiła z troską w głosie. - A tym bardziej kiedy jesteś mokra! To bardzo niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? - pytała. Dobrze, mamusiu - chlipałam. - Obiecuję. Przepraszam.
Och, mamo, gdybyś mnie teraz widziała!
Kiedy dotarłam do pierwszej gałęzi, usłyszałam krzyki zawodowców. Najpewniej mnie zauważyli. Wdech, wydech, Elsa. Jeszcze troszkę.
Kątem oka zauważyłam, jak jedna z dziewczyn zaczyna wspinać się za mną. Wtedy coś do mnie dotarło. Fakt, byli więksi ode mnie, ale mniej zręczni! Nigdy nie dadzą rady wspiąć się na najwyższe gałęzie. Zatrzymałam się i usiadłam na jednej z grubszych gałęzi i prowokacyjnie patrzyłam, jak Merida wspina się za mną, machając nogami w przód i w tył jak pięciolatka. Usłyszałam, jak gałęzie trzeszczą pod jej stopami, ale dziewczyna nie zwalniała. Kiedy była zaledwie kilka gałęzi pode mną, ruszyłam dalej w górę, tylko po to, by usłyszeć trzask gałęzi i krzyk.
Odwróciłam się. Dziewczyna była lekko obolała, ale żyła i przeklinała mnie pod nosem. Zamiast niej w dalszą drogę wyruszył Flynn z Dwójki. O matko, on ważył jeszcze więcej niż Merida, czy oni w ogóle nie mają głowy?! Tak czy siak, nie wychodziłam już dalej, liczyłam tylko na to, że chłopak popełni błędy rudowłosej i skręci sobie kark. Postanowiłam trochę się z nimi podroczyć i dostarczyć rozrywki mieszkańcom Nasturii.
- Nie tu stopa, bardziej na prawo... to się zaraz ułamie. A nie mówiłam? Nie patrz w dół, bo jeszcze cię głowa rozboli i spadniesz i krzywdę sobie zrobisz. Nie tu... stopa na prawo, przylgnij bardziej do drzewa... Dobrze! Widzisz? O wiele lepiej ci idzie niż twojej koleżance. - Z rozkoszą obserwowałam, jak Merida rzuca mi wściekłe spojrzenie. - Ale ja bym ci radziła już zejść, nie słyszysz gałęzi? Ale możesz iść sobie dalej, powodzenia życzę.
Żałuję, że mu to powiedziałam, bo chłopak najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i warcząc na mnie zszedł z powrotem.
- Zestrzel ją, Szpunka! - krzyknął, kiedy zziajany wylądował już na ziemi.
Ze złością obserwowałam, jak blondynka wyciąga zza pleców łuk. Mój łuk! Wściekłam się strasznie, a dziewczyna wyraźnie to zauważyła i przekręciła strzałą w powietrzu, zanim nałożyła ją na cięciwę. Prawie zgrzytałam zębami.
Na szczęście, od początku było widać, że dziewczyna kiepsko sobie radzi z łukiem. Zamiast trafić we mnie, trafiła w sąsiednie drzewo i warknęła. Wspięłam się odrobinę wyżej i wychyliłam, chwytając ją w dwa palce. Zamachałam ją wesoło, po czym wsadziłam do plecaka.
- Dosyć tego! - wrzasnął Flynn. - Idę po nią.
- A jak to niby zrobisz? - zapytał Jack. Po raz pierwszy od naszego spotkania zabrał głos i wydawało mi się, że brzmiało w nim trochę paniki. - Skończy się tak jak wcześniej. Lepiej zajmijmy się nią rano. Przecież nie będzie siedzieć na tym drzewie w nieskończoność.
Pozostali niechętnie przyznali mu rację, po czym wzięli się za rozkładanie obozu. Ja zrobiłam to samo. Prawdopodobnie czekała mnie moja ostatnia noc, więc zamierzałam ją spokojnie przespać.
Nic z tego. Zawodowcy usnęli smacznie pod drzewem, a ja, u góry, cały czas myślałam o tym, że o ramię Jacka opiera się Roszpunka. Ale on chyba nie za bardzo zawracał sobie głowy tym, że następnego dnia jego przyjaciele zamierzają zrobić ze mnie mielonkę.
Okazało się, że miałam rację. Śpiwór nie był mi potrzebny, było mi przyjemnie bez niego. Ale był miękki, więc położyłam się na nim i oglądałam niebo nocą, prawdopodobnie po raz ostatni w życiu.
Nagle usłyszałam jakby trzask łamanej gałęzi na sąsiednim drzewie. Odwróciłam się szybko. Zmrużyłam oczy i dostrzegłam oczy borsuka. Nie, nie borsuka. To były oczy... małej dziewczyny. Tej blondynki z Jedenaski.
Podniosła rękę i wskazała jakiś punkt nad moją głową.
- Ledwo żyła, ale już po niej - mruknął.
W odpowiedzi wydobył się strzał.
Kiedy zawodowcy ruszyli w drogę, odczekałam jeszcze kwadrans, po czym weszłam jeszcze trochę wyżej, wystając poza liście. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Ha! Niech teraz Nasturiańczycy zgadują sobie, o czym pomyślałam!
Zeszłam z drzewa, ściągnęłam z niego cały mój ekwipunek, po czym zabrałam się do maskowania plecaka. Niestety, ziemia była tu wyjątkowo sucha, więc nie trzymała się plecaka jak należy. Zrezygnowana, wyruszyłam w dalszą drogę, w przeciwną stronę niż zawodowcy. W pułapkę nic niestety nie wpadło.
Szłam sobie spokojnie przez las, mając na uwadze, że piętnaście osób chce mnie zabić. Bomba. Od dzisiaj to będzie norma.
Około południa zaczynało doskwierać mi pragnienie. Podczas wczorajszego marszu opróżniłam całą butelkę i teraz zostałam z niczym. Dałam sobie cel na dzisiejszy dzień: znaleźć jezioro lub rzekę.
Zdjęłam bluzę i wcisnęłam ją do plecaka. Było ponad trzydzieści stopni. Całe szczęście, fryzura trzymała się jak należy i nie musiałam zawracać sobie głowy próbami okiełznania moich niesfornych włosów. Ale nie mogłam broń Boże uciąć sobie spodni, bo gdyby przyszło mi maszerować w nocy, w szortach raczej bym nie przetrwała. Chociaż, biorąc pod uwagę moją moc... Postanowiłam zaryzykować. Wyciągnęłam podarowany mi przez dziewczynę z dwójki nóż z plecaka i ucięłam spodnie powyżej połowy ud. Od razu westchnęłam. O wiele lepiej. Nie muszę manifestować mojej mocy, próbując się schłodzić.
Szłam spokojnie, nie za szybko, ale brak wody szybko dawał o sobie znać. Mięśnie nóg mi drżały, Potykałam się o każdą gałąź leżącą na mojej ścieżce i łapałam się rozpaczliwie okolicznych drzew, bo wiedziałam, że jeśli upadnę, nie będę miała siły już się podnieść. Język stał się suchy, a ja próbowałam przysłuchiwać się dźwiękom, by gdzieś wyłapać wodę, ale mroczki przed oczami i jednostajny szum w uszach nie ułatwiały mi sprawy.
W pewnej chwili zobaczyłam jagody. Już do nich podbiegłam, aby wycisnąć z nich sok, kiedy przypomniała mi się rada Northa. Nigdy nie jedz roślin, których wcześniej nie widziałaś. To najpewniej żart organizatorów, by urozmaicić wam śmierć. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam w dalszą drogę. Coś mi mówiło, że było blisko, a stałabym się ofiarą okrutnego żartu organizatorów.
Zauważyłam kilka królików, ale nawet nie próbowałam na nie zapolować. Kiedy tylko sięgałam po nóż, zataczałam się i opierałam o drzewo. Mimo wszystko króliki to był dobry znak. Tak, gdzie są zwierzęta, musi być i woda.
Ale po jakimś czasie i zwierzęta zniknęły i zostałam sama. Od zachodu słońca dzieliło mnie jakieś trzydzieści minut. Cały dzień bez kropli.
Zastanawiałam się, dlaczego North nie wyśle mi butelki wody. Przecież może. Wydawało mi się, że jedyną odpowiedzią na to pytanie jest to, że jestem bardzo blisko. No, ostatecznie ten stary zgred mnie nienawidzi.
Straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że przeżyję do następnego dnia. Pozbawiona sensu dalszej wędrówki potknęłam się o własne nogi i upadłam twarzą w błoto. Udało mi się jakoś przewrócić na bok, ale nie zawracałam sobie głosy podniesieniem się. To nie miało już sensu.
Błoto. Kocham błoto. Palcami malowałam w nim różne wzory. Może to jest dziwne, ale od zawsze błoto było moim przyjacielem. To trochę paranoja: diamenty najlepszym przyjacielem dziewczyny, a błoto najlepszym przyjacielem księżniczki. Kiedy polowałam na zwierzęta, zawsze zostawiały ślady w tej mazi. Idealnie też nadawało się do kamuflażu. Po chwili zauważyłam, że bezwiednie napisałam w nim palcami słowo ''Jack". Krew napłynęła mi do twarzy i szybko zamazałam imię. Zdradzieckie błoto! Nie, to nie tak. To nie wina błota. To ja się zakochałam. Błoto nie ma z tym nic wspólnego!
Błoto! Tam gdzie jest błoto, musi być i jezioro. Napełniona tą pozytywną myślą czołgałam się w kierunku bardziej mokrego błota, aż w końcu moim oczom ukazało się jezioro. Tak, jezioro! Cudem stanęłam na nogi i doszłam chwiejnym krokiem do mojego źródła wody. Nalałam całą butelkę, po czym powoli ją opróżniłam. Przynajmniej starałam się nie pić zbyt szybko, nie wiem, czy mi się to udało. Po opróżnieniu pierwszej butelki nalałam drugą i ją wypiłam równie szybko. Weszłam do wody w ubraniach i położyłam głowę na brzegu. Mam zamiar tutaj spędzić noc. Jezioro było płytkie, ale z krystalicznie czystą wodą. Jeśli zawodowcy mają mnie tu znaleźć, niech znajdą! Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Będę na nich czekać.
I znaleźli. W środku nocy obudziły mnie głośne kroki i przyciszone głosy. Spanikowana chwyciłam suchy plecak, który zostawiłam na brzegu, po czym wyskoczyłam jak torpeda z jeziora. Podeszłam do najbliższego drzewa i zaczęłam wspinaczkę.
Kurczę, złamałam właśnie pierwszy zakaz dany mi przez mamę, kiedy byłam młodsza. Nigdy nie wspinaj się po mokrych drzewach! - mówiła z troską w głosie. - A tym bardziej kiedy jesteś mokra! To bardzo niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? - pytała. Dobrze, mamusiu - chlipałam. - Obiecuję. Przepraszam.
Och, mamo, gdybyś mnie teraz widziała!
Kiedy dotarłam do pierwszej gałęzi, usłyszałam krzyki zawodowców. Najpewniej mnie zauważyli. Wdech, wydech, Elsa. Jeszcze troszkę.
Kątem oka zauważyłam, jak jedna z dziewczyn zaczyna wspinać się za mną. Wtedy coś do mnie dotarło. Fakt, byli więksi ode mnie, ale mniej zręczni! Nigdy nie dadzą rady wspiąć się na najwyższe gałęzie. Zatrzymałam się i usiadłam na jednej z grubszych gałęzi i prowokacyjnie patrzyłam, jak Merida wspina się za mną, machając nogami w przód i w tył jak pięciolatka. Usłyszałam, jak gałęzie trzeszczą pod jej stopami, ale dziewczyna nie zwalniała. Kiedy była zaledwie kilka gałęzi pode mną, ruszyłam dalej w górę, tylko po to, by usłyszeć trzask gałęzi i krzyk.
Odwróciłam się. Dziewczyna była lekko obolała, ale żyła i przeklinała mnie pod nosem. Zamiast niej w dalszą drogę wyruszył Flynn z Dwójki. O matko, on ważył jeszcze więcej niż Merida, czy oni w ogóle nie mają głowy?! Tak czy siak, nie wychodziłam już dalej, liczyłam tylko na to, że chłopak popełni błędy rudowłosej i skręci sobie kark. Postanowiłam trochę się z nimi podroczyć i dostarczyć rozrywki mieszkańcom Nasturii.
- Nie tu stopa, bardziej na prawo... to się zaraz ułamie. A nie mówiłam? Nie patrz w dół, bo jeszcze cię głowa rozboli i spadniesz i krzywdę sobie zrobisz. Nie tu... stopa na prawo, przylgnij bardziej do drzewa... Dobrze! Widzisz? O wiele lepiej ci idzie niż twojej koleżance. - Z rozkoszą obserwowałam, jak Merida rzuca mi wściekłe spojrzenie. - Ale ja bym ci radziła już zejść, nie słyszysz gałęzi? Ale możesz iść sobie dalej, powodzenia życzę.
Żałuję, że mu to powiedziałam, bo chłopak najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i warcząc na mnie zszedł z powrotem.
- Zestrzel ją, Szpunka! - krzyknął, kiedy zziajany wylądował już na ziemi.
Ze złością obserwowałam, jak blondynka wyciąga zza pleców łuk. Mój łuk! Wściekłam się strasznie, a dziewczyna wyraźnie to zauważyła i przekręciła strzałą w powietrzu, zanim nałożyła ją na cięciwę. Prawie zgrzytałam zębami.
Na szczęście, od początku było widać, że dziewczyna kiepsko sobie radzi z łukiem. Zamiast trafić we mnie, trafiła w sąsiednie drzewo i warknęła. Wspięłam się odrobinę wyżej i wychyliłam, chwytając ją w dwa palce. Zamachałam ją wesoło, po czym wsadziłam do plecaka.
- Dosyć tego! - wrzasnął Flynn. - Idę po nią.
- A jak to niby zrobisz? - zapytał Jack. Po raz pierwszy od naszego spotkania zabrał głos i wydawało mi się, że brzmiało w nim trochę paniki. - Skończy się tak jak wcześniej. Lepiej zajmijmy się nią rano. Przecież nie będzie siedzieć na tym drzewie w nieskończoność.
Pozostali niechętnie przyznali mu rację, po czym wzięli się za rozkładanie obozu. Ja zrobiłam to samo. Prawdopodobnie czekała mnie moja ostatnia noc, więc zamierzałam ją spokojnie przespać.
Nic z tego. Zawodowcy usnęli smacznie pod drzewem, a ja, u góry, cały czas myślałam o tym, że o ramię Jacka opiera się Roszpunka. Ale on chyba nie za bardzo zawracał sobie głowy tym, że następnego dnia jego przyjaciele zamierzają zrobić ze mnie mielonkę.
Okazało się, że miałam rację. Śpiwór nie był mi potrzebny, było mi przyjemnie bez niego. Ale był miękki, więc położyłam się na nim i oglądałam niebo nocą, prawdopodobnie po raz ostatni w życiu.
Nagle usłyszałam jakby trzask łamanej gałęzi na sąsiednim drzewie. Odwróciłam się szybko. Zmrużyłam oczy i dostrzegłam oczy borsuka. Nie, nie borsuka. To były oczy... małej dziewczyny. Tej blondynki z Jedenaski.
Podniosła rękę i wskazała jakiś punkt nad moją głową.
Czemu w tyńcu momencie? Boski rozdział!
OdpowiedzUsuńJACK! ZABIJE CIĘ! NAJPIERW JĄ KOCHASZ A POTEM CHCESZ ZABIĆ?! UPADLES MOCNO NA GŁÓWKĘ!!! I TAK ZGINIESZ NA 65%!!!!
Weny czasu i chęci :3
Dziękuję bardzo O:)
UsuńKretyn z niego, co nie? xD To nic, że sama go takim stworzyłam... to nie ważne ;P
Dziękuję jeszcze raz :*
Queen^^
Nareszcie! Świetny, wręcz zarąbisty rozdział! Czemu w takim momencie? Ja chcieć nexta! Błagam niech pojawi się szybko!
OdpowiedzUsuńHahahahah, dziękuję :* W takim momencie mi się zawsze przerywa. Fata... xD Będzie chyba! dzisiaj ;)
UsuńQueen^^
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńDziś natrafiłam na twojego bloga, jakieś dwie godziny temu. Po kolei wszystko przeczytałam wpierdzielając w międzyczasie zupkę chińską.
Powiem tak - z każdą notką jest coraz lepiej. Nie robisz błędów ortograficznych, rozdziały są dość długie, ale może dodaj coś od siebie? Bo jak narazie wszystko jest takie same jak w filmie czy książce o Igrzyskach Śmierci. No, może nie takie same, ale wiele rzeczy jednak jest identycznych. Dodaj jakiś wątek od siebie, bo inaczej seria będzie zbyt przewidywalna.
Bardzo lubię paring Jelsy, choć wiem, że niemożliwe jest aby byli razem, no cóż, zostały mi blogi o tej tematyce.
Pisz więcej opisów, jakieś szczegóły, a będzie się przyjemniej czytało :)
Pozdrawiam i życzę weny.
Baju:****
P.S Może nie jestem jakimś specem od pisania, ale mam nadzieję, że pomogłam :3
Ooo, bardzo pomogłaś!
UsuńWiem, że bardzo przewidywalna jestem, ale tak niestety będzie już do końca. Nie AŻ TAK przewidywalnie jak dotychczas, ale nadal ;/ Jednak trochę się zmieni... 3:]
Dziękuję za miłe słowa o tym, że z każdym rozdziałem coraz lepiej i tak dalej. Bardzo mi miło! Dziękuję :*
Queen^^
Chcę ciąg dalszy! Ty sobie nie wyobrażasz jak to wciąga! Tym bardziej, że nie czytałam Igrzysk Śmierci i wszystko jest dla mnie genialnie nowe^^
OdpowiedzUsuńZabrakło Francuzów. W takim razie czas na zamach na Wieżę Eiffla (władze nie słyszały).
Dzięki ;) :* Jak nie czytałaś, to KONIECZNIE musisz. Filmy są takie sobie (moim zdaniem, ale większość uważa odwrotnie), szczególnie w porównaniu do książki^^
UsuńNapad na wieżę. Myślisz, że kogoś tam znajdziemy? xD
Queen^^
Dzięki ;) :* Jak nie czytałaś, to KONIECZNIE musisz. Filmy są takie sobie (moim zdaniem, ale większość uważa odwrotnie), szczególnie w porównaniu do książki^^
UsuńNapad na wieżę. Myślisz, że kogoś tam znajdziemy? xD
Queen^^
No ja pieprze,!!!!!! W tym momencie? XD
OdpowiedzUsuńHahahahah tak wyszło xD
UsuńQueen^^
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńKurwa jego mać, jest 23:11, a ja mam ochotę krzyczeć bo
OdpowiedzUsuńa. Igrzyska są moją ulubioną książką, jak i filmem
b. kocham Jelsę.
Rozkmina jest bo widzę, że nie wszyscy czytali Igrzyska, a nie chcę spojlerować, a mam kilka domysłów.
No nic, weny życzę (ale się rozpisałam)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń