środa, 4 lutego 2015

Rozdział 5

Zdecydowałam się wstawić jeszcze Arielkę i Emmę z OUAT (umrą sobie w ramionach;p). Reszta to będą anonimy, które umrą zanim zdążymy nauczyć się ich głupich imion~,~

_____________________________
________
_______________


Po pożegnaniach wsiadamy do pociągu, który ma nas zawieść do Nasturii. To jakiś paradoks, że w Arendelle nie ma co jeść, a do Nasturii jedziemy luksusowym pociągiem.
Droga ma trwać tylko trzy godziny. Dokładnie tyle mamy na przekonanie Northa, żeby przestał chlać i wziął się za życie. Konkretnie to za NASZE życie. Jest naszym mentorem, więc to on będzie nam przesyłał podarunki, skłaniał sponsorów do pomocy nam. To jego zadanie, a przestał się nim przejmować jakieś... pięć lat temu, kiedy wygrał Igrzyska. Od tego czasu nie doczekaliśmy się zwycięzcy. Nie ma co się dziwić, jesteśmy wszyscy raczej chudzi, wystraszeni i nie mamy pojęcia o walce. Patrzenie co roku, jak osoby, za które jest się odpowiedzialnym musi być okropne.
W pociągu idę do mojej kabiny i otwieram szafę. Błyszczą się w niej złote, błękitne i białe wielkie suknie. Decyduję się na skromną, granatową sukienkę do kolan w greckim stylu, z jednym ramiączkiem i wysoką talią. Jest piękna, ale delikatna, przyjemna w dotyku i wygodna. Rozplątuję włosy i na powrót zaplatam je w kłosa. Maluję usta błyszczykiem i idę coś zjeść.
W wagonie przeznaczonym na kuchnię spotykam również Northa i Jacka. Mój mentor pije. Znowu. Jack je chleb z masłem, a ja robię sobie tosta z podwójnym serem. Kocham ser.
Jack chrząka.
- To jak masz zamiar utrzymać nas przy życiu? - jestem mu wdzięczna, że używa liczby mnogiej.
- Oto moja rada: jak dasz się zabić, to nie żyjesz.
Dobra, starczy tego.
Jack wytrąca mu flaszkę z ręki, a ja chwytam nóż i zręcznie wbijam go w stół między palcami Northa. Mężczyzna wodzi ode mnie, do Jacka zaskoczonym spojrzeniem. W końcu mówi:
- Gratuluję, właśnie zabiłaś moją serwetkę. Czyżby w tym roku trafili mi się wojownicy?
- To chyba nic złego, że chcemy przeżyć?
North myśli prze chwilę, po czym mówi:
- Umiesz robić z tym nożem coś więcej, poza dziurawieniem serwetki?
Otwieram usta, ale wtrąca się Jack.
- Umie strzelać z łuku, naprawdę świetna z niej łuczniczka. Potrafi się schować. Umie wspinać się na drzewa.
Patrzę na niego gniewnie.
- Ty umiesz dokładnie to samo, tylko że masz większą wprawę. I jesteś silniejszy.
- A na co mi siła na Arenie? Będę rzucał workami z mąką w przeciwników? - prycha. Patrzymy na siebie ponuro.
- Ona ma rację, nie możesz lekceważyć siły na Arenie. Nie spodziewałem się też takich... zdolności po księżniczce. Skarbie, zdarzało ci się chyba uciekać z zamku, co?
Patrzę na niego.
- Tylko czasami.
Zapada pusta cisza. Patrzę się w talerz. Anna miała rację. Moje ubogie umiejętności posługiwania się nożem, zdolności łucznicze i zerowe zdolności walki wręcz są niczym, w porównaniu z Trybutami z pierwszego, drugiego i trzeciego Królestwa. Nie mam szans.
North podnosi się z krzesła.
- Dobra, dzieciaki. Zastanówcie się, co jeszcze moglibyście pokazać na Arenie, a ja pomyślę nad strategią.
,,Zastanówcie się, co jeszcze moglibyście pokazać", przedrzeźniam Northa w myślach. Lodu raczej im nie pokażę. To byłaby nieuczciwa walka. Z pomocą mocy, mogłabym zamrozić całą Arenę w pierwszej minucie. Poza tym, dopóki to będzie możliwe, będę się ukrywać. 
Szybko wychodzę do swojej kabiny.

***

Kiedy dojeżdżamy do Nasturii, nie mija pięć minut, a już jestem w moim pokoju. Znajduję się on na dwunastym piętrze. Pokoje Trybutów z pierwszego na pierwszym, z drugiego na drugim, i tak dalej, aż do trzynastki, na której teraz znajduje się balkon i ogród.
Mój pokój jest urządzony nowocześnie, przez co jeszcze bardziej mi się nie podoba. Kocham staroświeckie rzeczy, i chociaż nie jestem sentymentalna, sukienki darzę szczególnym szacunkiem. Zdecydowanie wolę je od jakichś... spodni. Za to nie cierpię nowoczesności.
Jest siedemnasta, więc mam godzinę do kolacji. Zaglądam do szafy.
Pełno tu pięknych sukienek, naprawdę pięknych. Jedna z nich miała na spódnicy złoty materiał, przykryty siateczką ze złotych nitek, poprószoną złotymi cekinami, z przyszytą złotą kokardą po prawej stronie. Była bardziej królewska, niż te, które nosiłam w pałacu. Nie jest ładna. Nie jest piękna. Jest promienna niczym słońce.
Ostatecznie decyduję się założyć ładną, zwiewną fioletową sukienkę bez ramiączek. Włosy czeszę w niezgrabnego koka, zakładam tenisówki (do nich też mnie mam zaufania - zwykle chodziłam w balerinach, bo na szpilki jestem za wysoka, a bez nich za niska - ten mój durny wzrost - ale pewnie w nich nie będę biegać po Arenie, więc muszę się przyzwyczaić).
Wychodzę z pokoju. Korytarze są wyłożone czerwonym dywanem, a ściany mają kolor kremowy, ale jakby suchy, przydymiony. To jedyne, co mi się tu podoba.
Zdecydowanym krokiem podchodzę do windy. Czekam jakieś dziesięć sekund, wpatrując się w numerek ,,13", który kliknęłam. Zamierzałam przejść się po ogrodzie.
Kiedy winda podjeżdża, jest pusta. Wsiadam i jadę w żółwim tempie. Wchodzę do ogrodu i zauważam ławeczkę. Chcę też do niej podejść, ale po drodze wpadam na wazon, który z głuchym łomotem rozbija się o chodnik. Klękam i niezgrabnie próbuję ogarnąć te większe kawałki, nie zważając na to, że kaleczę sobie dłonie, z których kapnęła maleńka kropla krwi, prosto na cudowną sukienkę. Bosko.
Wstaję i rozglądam się za koszem na śmieci. Dopiero teraz zauważam, jaka jestem roztrzęsiona. Cała w nerwach. No cóż to był... paskudny, naprawdę paskudny dzień. Moja siostra została wylosowana na pewną śmierć, a ja stoczyłam wewnętrzną walkę. Mój stary przyjaciel został wylosowany na pewną śmierć, i znowu stoczyłam wewnętrzną walkę. Potem starałam się przekonać pijanego faceta, aby zadbał o to, abym przeżyła, i stoczyłam już ostatnią, trzecią wewnętrzną walkę. Trzy bitwy jednego dnia. Moja samoocena, umiejętności walki i szanse na powrót są w proszku.
I czemu tu nigdzie nie ma kosza na śmieci?!
- Pomóc ci w czymś? - słyszę za plecami. Odruchowo chcę zacisnąć dłonie i syczę. Upuściłam wszystkie kawałki szkła, jakie zostały mi w rękach, i widzę ranę mającą około trzech milimetrów głębokości. Jest długa na pięć centymetrów i strasznie, strasznie mnie piecze. Przebiega przez wnętrze mojej dłoni i moja ręka w kilka sekund jest cała w krwi. Odwracam się wściekła, gotowa nakrzyczeć na tego kogoś, ale zauważam Jacka i krzyk jakoś tak sam więdnie mi w gardle. Po jego minie widzę, że ma ochotę uciec.
- Nie, nie trzeba. Poradzę sobie.
- No ja nie wiem. To wygląda na poważne...
- Poradzę sobie.
- Może idź do pielęgniarki...
- P o r a d z ę   s o b i e.
Patrzy na mnie zdziwiony i uśmiecha się kpiąco.
- Byłbym zapomniał. Wesołych Głodowych Igrzysk. I niech los...
- Zawsze wam sprzyja. - przerywam i dokańczam za niego. Zachowuję się jakoś inaczej.
Mruży lekko oczy i dodaje:
- Dokładnie tak,  s k a r b i e.
Zagotowałam się ze złości i już miałam posłać w jego stronę jakąś ripostę, ale on zniknął tak nagle, jak się pojawił. Może to i lepiej.
Skarbie?! Co on, North?! No pewnie, to było celowe. Taka aluzja. Widział, jakie spojrzenie posłałam Mikołajowi, kiedy to on mnie tak nazwał.
Jeszcze kilka godzin temu. A jakby minęło kilka lat. Czuję się tak staro.
Wbrew tego, co mówiłam, lecę do pielęgniarki. Mówię szybko co się stało, a ona momentalnie wszczyna najwyższy alarm i chwyta spray odkażający, biały jak świeży śnieg bandaż i każe mi usiąść przy metalowym stoliku, zaraz naprzeciwko niej.
Opatrywanie ranki trochę trwa, ale pielęgniarka mówi, że do Igrzysk zdąży zniknąć. No ja mam nadzieję. To nie byłaby uczciwa walka, gdyby jeden z trybutów był poszkodowany jeszcze przed rzezią, jaką nam obiecali.
Szczególnie, że zraniona ręka traci moc.
Zamierzam iść do pokoju. Od wypadku w ogrodzie, pod moimi powiekami zbierają się łzy, które tylko czekają, aby popłynąć.
Oto jaka jestem silna.
Jednak tuż przed moim pokojem zobaczyłam Alison. Chodziła wkoło ze zmartwioną miną. Kiedy mnie zobaczyła, szczerze się ucieszyła, ale chwilę później na jej twarz wstąpił ten wystudiowany uśmieszek, ten, który znałam z telewizji. Dostrzega jednak moją zabandażowaną dłoń i z przerażeniem pyta:
- Ojej! A cóż ci się stało?
- To nic ważnego. Do Igrzysk przejdzie.
Do chwili uświadamiam sobie, że nie ma na myśli mojej ręki, tylko sukienkę.
Wzdycham.
- Już idę się przebrać.
Ali szybko chwyta mnie za rękę i pociąga w przeciwnym kierunki.
- O nie nie. Nie ma czasu. Nie przystoi młodej kobiecie, w dodatku przyszłej  k r ó l o w e j, spóźniać się na posiłki!
Oblałam się ciepłym rumieńcem. Przyszłej królowej? To znaczy, że wierzy w mój powrót? Zakłopotana patrzę w dół i wtedy dostrzegam, że na mojej fioletowej sukience widnieją inne czerwone plamy, nie tylko ta maleńka czerwona kropeczka. Było tam odbicie ojej ręki, oraz inne rozmazane wzory. Uroczo.
Alison zawlokła mnie do jadalni. Jack z Northem już tam siedzieli i wciskali w siebie co się da, tylko Jack umiał zachowywać się przy stole, a Mikołaj... no cóż, nie. Każdy jeden kęs popijał alkoholem. Też bym się chętnie napiła. Żeby tak zapomnieć, otrząsnąć się, oddzielić. Wszystko było chaosem. Nie bardzo rozumiałam, co ja tu robię. Jak się tu dostałam. Cały czas musiałam sobie o tym przypominać i cały czas zapominałam na nowo.
Atmosfera przy stole była spięta. North od czasu do czasu spoglądał na mnie lub na Jacka, nabierał powietrza, ale chwilę później wypuszczał je i wracał do jedzenia.
Jedzenie było obłędne. Zawsze przepadałam za owocami, ale nie dlatego, że byłam na diecie - po prostu je lubię. Uwielbiam wodę, płyny, soki, a owoce ich mają najwięcej. Jeszcze jak są zimne... Mandarynki dosłownie rozpływają mi się w ustach.
- Ej, blondi, jesteś z nami? - usłyszałam. Nawet nie wiem, kto to powiedział. I nikt mnie dawno nie nazywał ,,blondi". Ostatni raz, dwa lata temu, w lesie... Jack mnie tak nazywał.
- C, ja? Eeee...tak, tak! - jąkałam się. - Ale... o czym to było?
- Czym zajmowaliście się w Arendelle. - odparł twardo North.
- Eeeee, no cóż ja... - nadal się jąkałam, ale nabrałam powietrza i mówiłam. - Kilka razy  tygodniu wychodziłam do lasu. Moja siostra to jedyna rodzina jaka mi została, i nie mogłam dopuścić, żeby głodowała - szczególnie, że to dla niej ukrywałam moc, dodałam w myślach. - Jak miałam parę lat, ojciec pokazał mi podstawy łucznictwa. Reszty nauczyłam się sama. Ale... nie umiem dokładnie celować. Nie z daleka. Zresztą, z bliska wroga nie zabiję łukiem. Zostanie ze mnie mokra plama. Nie umiem obsługiwać się nożem, nie umiem się bić bez broni - kłamstwo. Do obrony wystarczą mi dłonie, byle nie ranne.
Spojrzałam na Jacka. Jego kolej.
Ale on był na mnie zły. nie wiem czemu, ale zaraz miałam się dowiedzieć.
- Ty... nie masz pojęcia, jak ludzie na ciebie reagują, prawda?
Otworzyłam szeroko buzię.
- Nooo... normalnie, a jak mają reagować?
Posłał mi ostatnie już rozzłoszczone spojrzenie, wstał i wyszedł.
O co mu mogło chodzić? Jestem pewna, że chciał mnie urazić. Jak ludzie na mnie reagują?! A jak mają reagować?! Normalnie! Może miał na myśli Czarny Rynek? Ludzi z Czarnego Rynku?
Może wiedział coś, czego ja nie wiem? Na przykład, że ludzie kupują ode mnie mięso upolowane w lesie tylko z litości? Albo ze strachu, w końcu jestem przyszłą królową. Jak ludzie na mnie reagują... Wydaje mi się, że dość normalnie. Po tych latach, chyba przyzwyczaili się, że często chodzę w sukienkach, co w Arendelle jest rzadko spotykane, że pojawiam się tam do trzech razy w tygodniu, podczas gdy oni codziennie? Im bardziej biedny w Trzynastym Królestwie jesteś, tym lepiej dla ciebie, jeśli sprzedajesz na Czarnym Rynku. Jednak wydawało ni się, że stanowiłam wyjątek. Ale Jack też tam chodzi... Może wiedzieć coś, o czym ja nie mam pojęcia.
Zdenerwowana tymi myślami, ja również wybiegam z jadalni. Idę do pokoju, zamykam drzwi, kładę się na łóżku i zaczynam płakać.

____________
______________
________________


Smutno mi. Już pomijam, że mam doła. Po prostu jestem zawiedziona ilością komentarzy. Np pod ostatnim postem były tylko dwa, nie licząc moich odpowiedzi. Jedynie Ania trzyma mnie wśród żywych. Dziękuję!
Dlatego, palcem nawet nie kiwnę, żeby zacząć pisać nowy rozdział, dopóki nie będzie trzech komentarzy od trzech różnych osób. Oprócz, rzecz jasna, mnie;P

No. Ale i tak Was kocham!;)
<3
Queen^^

12 komentarzy:

  1. Będę cię trzymać wśród żywych do upadłego ;-* Palcem nie kiwniesz? To żeś se moment wybrała. Akurat jak wyczuwam tajemnicę... A czemu masz doła? Ja się zaczynam martwić o ciebie :-( Taki wspaniały rozdział a tu takie cóś na zakończenie... Cóż wspaniale się czytało i czekam na komy od ludziów żeby next był. Inaczej uduszę tych co raz gdzieś coś napisali i zniknęli -,-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S.
      Co to za ktośki Arielka i Emma z OUAT?

      Usuń
    2. Czytasz mi w myślach:3 Bo jestem chora, i czuje się tak ciężko jakoś ;/
      Arielka (lub Ariel - jak kto woli) to główna bohaterka małej syrenki, a Emma to ukochana kapitana Hooka;) no i córka Królewny Śnieżki;P bo w OUAT (Once Upon a Time) mieszają się różne baśnie, dlatego córka Śnieżki chodzi z kapitanem Hookiem (w polsce bardziej znanym jako kapitan HAK), który jest dobry;)
      Queen^^

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Super rozdzialik <3 Arielka? WTF? =D
    Chcę żebyś już wróciłaaaaaa
    Smutno bez Ciebie :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Arielka będzie bez ogona... Z nogami;p i zgadnij, kim będzie nasza Ruda? :D trochę jej tylko charakter zmienimy...3:)

      Usuń
  3. Łoo ciekawe dlaczego Jack tak się wkurzył? Wiesz że mnie nakręcasz? Makapaka XD takie tam.... Rozdział lodzio miodzio (czyli jak zawsze)
    PYTANIE!! Gdzie mogę znaleźć Once Upon a Time po polsku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z polskim dubbingiem nie ma, ale na zalukaj.tv i serialnet.pl znajdziesz;) dzięki;)

      Usuń
  4. Em... Ja wiem, że jestem wkurzająca i w ogóle, ale są już trzy komy od trzech osób, więc kiwaj palcem w kierunku rozdziału... TAK WIEM! Jestem okropnie denerwująca ale nic nie poradzę, że twoje opowiadanie mnie wciągnęło...

    OdpowiedzUsuń
  5. *-* Awesome XD No i co ja Ci tu mam komentować!? XD Świetne;)

    OdpowiedzUsuń