poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 6

Płakałam chyba ze trzy godziny. I pewnie płakałabym dłużej, ale zabrakło mi łez. I sił. Byłam zmęczona przebywaniem w koszmarze Igrzysk, a jeszcze nawet nie dotarłam na Arenę. To dopiero mój pierwszy dzień, a już wydarzyło się więcej, niż w całym moim dotychczasowym życiu: rekrutacja Anny, zgłoszenie się, pożegnania, w tym rozmowa z siostrą, która sproszkowała moją pewność siebie, przekonywanie Northa, aby dbał, żebyśmy mieli sponsorów, dotarcie do Nasturii, powitanie z moim strasznym pokojem, wycieczka do ogrodu, okaleczenie się w prawą dłoń, opatrywanie rany, starcie z Alison na korytarzu, kolacja, w tym konfrontacja z ,,nie masz pojęcia, jak oni na ciebie reagują?" Jacka, krwawa sukienka i dwa słoiki łez. Bomba.
Dopiero po kolacji te wszystkie emocje, które tkwiły we mnie, znalazły ujście. Byłam sama, wyglądałam tragicznie (brudna od krwi sukienka i prawa ręka w bandażu, ale pewnie mogło być gorzej), jeszcze bardziej tragicznie się czułam. Wyłam w poduszkę prawie całą noc. W jednym dniu straciłam wszystko - siostrę, poprzednie, spokojne życie, szansę dla Arendelle. Została mi tylko... broszka.
Broszka. Zostawiłam ją na podłodze w łazience, razem z piękną sukienką, którą miałam na sobie podczas Losowania. Rzuciłam się do łazienki. Faktycznie, była tam, a ja ją odczepiłam i przyglądałam jej się. Była piękna, szczerozłota, ręczna robota. Ale i tak jej nie zabiorę na Arenę. Położyłam ją na umywalce. Kapnęłam się, że nadal mam na sobie wczorajszą sukienkę. Chciałam przebrać się w piżamę, których tutaj mają pełno, ale zegarek na łóżkiem, które tak w ogóle było całe mokre od moich łez, wskazywał 6:45. Świetnie. Postanowiłam więc wybrać sobie wygodny strój do treningu, jaki mnie dzisiaj czekał. I tak bym nie usnęła, byłam tego pewna, więc po co próbować?
Szafa była pełna nowych ubrań, nie tych co wczoraj, a ja się zastanawiałam, jak oni je zmienili tak, że nie zdążyłam tego zauważyć. Tym razem pełno w niej było bluzek z rękawem do łokci i dżinsów. Blee, spodnie. Ale mus to mus.
Po nocnej powodzi łez odzyskałam dobry humor. Powiedzmy. Wybrałam ciemnozieloną luźną bluzkę i ciemne spodnie. Włosy spięłam w kucyka. Była dopiero siódma. Westchnęłam. I co mam robić? Wypłakałam już chyba całą wodę z organizmu. Z tą myślą wstałam i podeszłam do małego, srebrnego telefonu (w Arendelle takich cacek nie mamy) i poprosiłam o kawę. Nienawidzę jej, ma okropny ziemisty smak, ale biorąc pod uwagę 48 godzin bez snu, kofeina mi się bardzo przyda.
Dosłownie trzy minuty później (co za szybkość!) przychodzi jakaś pani i kładzie mi filiżankę na półce. Dziękuję i w momencie zamknięcia się drzwi, niemalże rzucam się na ciepły napój i w ciągu dwunastu sekund filiżanka jest pusta.
Chyba chciało mi się pić.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Trzy godziny później stoję wraz z innymi trybutami, których mocno się boję, w sali przeznaczonej na naukę sztuki przetrwania. Wśród moich przeciwników zwróciłam uwagę na niską dziewczynę, na oko siedemnastoletnią, z burzą rudych, kręconych włosów. Ludzie, to siano, nie włosy! Może trochę przesadzam, bo z moimi włosami nigdy nie miałam problemu. No, tylko czasami, kiedy zaczynają połyskiwać same z siebie. Taka wada genetyczna.
Wada genetyczna. To dobre określenie na moją moc.
Z dziewczyn moją uwagę przykuła jeszcze brunetka z krótkimi, postrzępionymi włosami i wielkimi, zielonymi oczami. Była wysoka, i miała mniej więcej dwa razy tyle ciała co ja. Nie, żeby była gruba. Co to, to nie. Przyglądała się podejrzliwie rudowłosej i wysokiemu, przystojnemu brunetowi, który z nią flirtował. Rudowłosa rumieniła się co chwilę, ale chyba była zadowolona z próby flirtu. Brunetka - nie bardzo. Przyjrzałam się reszcie trybutów i zobaczyłam słodko wyglądającą parę - blondynkę z falowanymi włosami i przystojnego, wysokiego bruneta (taak, już wiecie kto to xD), który obejmował ją w pasie i szeptał jej coś na ucho, a ona od czasu do czasu pozwalała delikatnemu uśmiechowi zająć miejsce smutku na swojej twarzy. Coś kuje mnie w sercu.
Przeraża mnie to, że wszyscy - łącznie w Jackiem - są ode mnie wyżsi co najmniej o głowę. Na pierwszy rzut oka widać, że są silniejsi. Wyglądam przy nich jak stara maleńka. Pewnie różnica między naszymi umiejętnościami jest taka sama. Świetnie!
Jakiś koleś zwraca na siebie naszą uwagę i zaczyna objaśniać, co my tu robimy i kiedy stąd wyjdziemy, Otóż możemy robić co chcemy. W każdym kącie sali można było uczyć się co kto chce. North ostrzegł nas, żebyśmy nie ujawniali naszych zdolności. Lepiej, żebyśmy grali ofiary, niż żebyśmy mogli zostać spostrzeżeni jako zagrożenie w oczach innych. Więc kiedy tylko trybuci rozdzielają się i podchodzą do różnych wystaw, ja z Jackiem idziemy do najbardziej głupiego stoiska, jakie przychodzi nam do głowy - węzły. Tak więc przez jakąś godzinę siedzimy i słuchamy instruktora, który objaśnia nam tajniki zastawiania sideł na zwierzęta. Widzę jak brunetka z postrzępionymi włosami i ruda patrzą na nas z kpiną. Jeej! Udało się! Jesteśmy spostrzegani jako ofiary! Ale to jest też niepokojące. Brunetka, ruda i jej chłopak, tak to na pewno jej chłopak, bo obejmuje ją ramieniem, pewnie zawiązali sojusz.
Pod koniec dnia wszystko staje się jasne - pierwsze, drugie i trzecie królestwo zdecydowało się połączyć siły i pozabijać pozostałych. Potem pewnie stoczą ostateczną bitwę między sobą, ale najpierw będą działać razem. Falowana blondynka i jej chłopak (ile par na tej arenie! Aż... dwie;P - dop. aut.) są z dystryktu siódmego, a chłopak bez wątpienia chciał obronić swoją dziewczynę przed całym światem. Kolejne niebezpieczeństwo. Ich miłość z pewnością była prawdziwa, a nie fałszywa, jak ta rudej i bruneta. Jezu, jak ja bym tak chciała.
Kiedy wieczorem idziemy na kolację, umiem zakładać dwanaście rodzai sideł. Próbowałam też spróbować kamuflażu, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Za to Jack okazał się prawdziwym mistrzem. Dzięki napiętemu grafikowi, prawie w ogóle nie rozmawiamy. I dobrze, w końcu na arenie zostaniemy wrogami, ale przez innych trybutów jesteśmy już uważani za parę. Cały dzień spędziliśmy razem. Tylko we dwoje. Ale gdyby bardziej ruszyli mózgami, doszliby do tego, że nikogo innego nie znamy, a zawsze jest lepiej trenować w parach.
Tak czy siak, North postanowił to wykorzystać.
- To świetnie! - mówi. Moje odczucia raczej nie są tak pozytywne, jak jego. Może i mam zgrywać słabeusza, ale nie chcę być mięczakiem! A zwykle tak są spostrzeganie pary na Arenie.
Widząc moją pełną wątpliwości minę, odchrząknął i dodał:
- Będziecie zgrywać przyjaciół.
Jedzenie stanęło mi w gardle i zaczęłam kaszleć. a Jack wypuścił kieliszek z winem, kiedy usłyszał tę radosną nowinę. Kiedy w końcu odzyskałam głos, powiedziałam:
- A....ha...
- No co jest? Na razie idzie wam to nieźle. Tylko do wyjścia na Arenę!
Zapadła pusta cisza, którą Jack w końcu przerwał.
- No, to... świetnie.
- Tak świetnie. - powiedziałam.
I znowu ta cisza.
W końcu North rzecze:
- Jeszcze jedna sprawa. Jutro omawiamy plan, jak macie przeżyć. Chcecie trenować razem, czy osobno, bo ktoś z was posiada jakieś zdolności, których nie chce ujawniać przed wrogiem...?
Patrzymy na siebie z Jackiem.
- Ja... chyba wiem o twoich zdolnościach. Strzelasz z łuku, wspinasz się na drzewa, ratujesz życie głodującym.
Coś we mnie wrze.
- Tak. - odpowiadam tylko. Odwracam się do Northa. - Możemy się szkolić razem.
- Mhm - mruczy Jack.
- To świetnie. Spotykamy się jutro, tutaj, o jedenastej. Nie spóźnić się.
Wracamy do jedzenia. Alison przez cały posiłek nic nie mówiła, a teraz podejrzliwie mierzy nas wzrokiem. Patrzy na nas, jakby starała się rozszyfrować, co takiego w nas skłoniło mentora do wzięcia się za życie. Przynajmniej za  n a s z e  życie. Pewnie porównuje nas z poprzednimi trybutami. Uśmiecha się swoim Olśniewającym Uśmiechem i mówi:
- Naprawdę, macie szansę przeżyć. Jestem z was dumna, na razie dajecie sobie radę. Przynajmniej nie jecie rękami, jak wasi poprzednicy.
I ja, i Jack, faktycznie umiemy zachować się przy stole, ale uwaga Alison o naszych poprzednikach prowokuje mnie do dokończenia posiłku rękami i wytarcia rąk w obrus. Mentorka marszczy nos.
Po skończonym posiłku wstaję i wychodzę.
Zgadnijcie, co robię w pokoju? Płaczę.


_____________
_________________________________________
______________________


No. W sobotę nie mogłam wrzucić rozdziału, bo było późno, więc nadrobiłam 
zaległości i - ta daaaaam! - kolejna porcja moich wypocin wisi nad tym powiadomieniem.
Dziękuję bardzo Ani, Karolinie i Oli Frost, za komentarze. Na razie limit zostaje taki sam: 
3 komentarze = rodział

Kocham<3
Queen<3

8 komentarzy:

  1. Super rozdzialik kochana <3
    Emma i Hook <3 <3 <3
    Zaraz zaraz.... Ariel i Flynn??? WTF? =D
    Chce dalej! Pisać mi tu ale JUUUUŻ!!! :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka Ariel, Ariel to...
      Dowiesz się, ale chyba nie trudno się domyślić!;p
      Dzięki;*

      Usuń
  2. Świetne :D
    Nominowałam Cię do L.A więcej informacji znajdziesz tu http://about-love-friends.blogspot.com/2015/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzecia! Wybaczyć mi że tak długo ale problemy z netem. Coś ty z tymi parami i trybutami zrobiła? Cuś pomieszałaś chyba... Ale ja tam nie znam Hooka, Emmy i Ariel więc mogę nie wiedzieć kto jest kto (no nie co do tego pierwszego się domyśliłam xD). Rozdzialik oczywiście świetny a jakby mogło być inaczej ;-* Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeeeeee niech żyje nie wychowana Elsa XD
    Co tam usłyszałam będą udawać przyjaciół? Tralalkaalalalalal :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyjació? Zakochanych mi tu dawać XD ;P Rozdział świetny, jak zwykle;) Δ

    OdpowiedzUsuń
  6. I co ja mam napisać? No co?! Gadaj mi co ja mam napisać?!?!?!?!
    Pod każdym rozdziałem: super extra zajebiste. I cały czas to samo. Weź jakiś idiotyczny rozdział napisz żebym mogła shejtować xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę taka miękka ta Elsa...

    OdpowiedzUsuń