The Frozen Games
wtorek, 5 stycznia 2016
:*
wtorek, 27 października 2015
Good morning, I'm sorry.
Hej.
Mamuś, i co ja mam powiedzieć?
Jestem zdrajczynią.
Obiecałam regularne rozdziały, a tu DUPA!!
Mam naukę, skrzypce, przedmioty muzyczne, dodatkowy angielski.
No wiem...
Nie wiem jak przepraszać.
Jestem okropna!! Robię tylko nadzieję!
Dopadły mnie wyrzuty i przeżuły moje sumienie jak gumę Winterfresh, więc o 22:38 zainstalowałam Bloggera na telefonie i śpieszę z przeprosinami.
Powiem prawdę.
Zapomniałam.
Zapomniałam o Was, o blogu, o tym, że ta historia musi się w końcu zakończyć, musi mieć swój ciąg dalszy.
Jakby tego było mało, nawet nie napisałam, że znikam.
JESTEM STRASZNA!!
A najgorsze jest to, że nie mogę obiecać, że się poprawię.
1. NIE MAM WENY.
Spłukało mnie kompletnie. Nie mam nawet czasu jej znaleźć. Nawet jeśli ona gdzieś tam jest, to nie mam czasu (ale o tym w następnym punkcie).
2. NIE MAM CZASU.
Skrzypce, skrzypce, spanie, nauka, spanie, skrzypce.
Może się jednak okazać, że - BUM!! - i wena wróci w najbliższych tygodniach. Bo co? Bo jesień! A jak jesień to prawie zima! A jak zima to lód, śnieg, Kraina Lodu i mania na miłość i pisanie! Więc jest nadzieja.
Jeszcze parę drobiazgów.
Tak szczerze, to zapomniałam o kilku szczegółach opisanych w poprzednich rozdziałach.
Jak wiecie jest to historia pisana na podstawie ,,Igrzysk Śmierci". Czasami po prostu zapominam, czy jeden wątek rozwinęłam tak jak w książce, czy po swojemu, jak na przykład w przypadku Jacka, jego siły i worków z mąką, co właśnie wniósł jeden komentarz (dziękuję za szczerą opinię! Szczerze! :*). Przepraszam za takie niegodności. Po prostu się gubię.
Powiedzcie mi, w którym odcinku Once Upon a Time jesteście? :3
Błagam, napiszcie w komach, co NAPRAWDĘ myślicie o mnie, o moim zniknięciu, o tym że jestem małpą i oszustką.
Ciekawe, czy wgl będą jakieś komentarze, biorąc pod uwagę to, że zniknęłam. Zapomnieliście o mnie tak, jak ja o Was? I słusznie. Na taką idiotkę jak ja szkoda marnować swój czas!
PRZYSIĘGA
Obiecuję, że będę dawać znaki życia. Nawet, jak nie będę miała czasu napisać rozdziału, to będę się odzywać raz w tygodniu. Na temat różnych głupot. Dziś mam dla Was jedną z właśnie takich głupot.
Oto wiersz, napisany przez moją przyjaciółkę, nie wiadomo dla kogo (tytuł jest mylący, bo w chwili, w której go pisała, nie znała żadnego Karola):
DLA KAROLA
Choć czasem jest ci ciężko,
Choć czasem jest ci źle,
Nasza miłość przetrwa wszystko,
Nasza miłość wielka jest.
Ciągle myślę o tym,
Jak bardzo kocham cię.
Znaczysz dla mnie wiele,
Więc nie obraź się,
Jak ci powiem o tym,
Że nie kochasz mnie.
Ja tak bardzo pragnę,
Naszego wspólnego dobra,
Nawet jakby cię
Ukąsiła kobra.
Jesteśmy od siebie oddaleni.
Jesteśmy tak daleko,
A ja mam w lodówce
Zepsute, zielone mleko.
~~ Zdajczyni #1 👑
środa, 19 sierpnia 2015
~Info~
wtorek, 4 sierpnia 2015
... (nie mam pojęcia jak nazwać ten post)
wtorek, 28 lipca 2015
Co tam #3
Ojej, zaraz po imieninach, następnego dnia wsiadamy całą familią do samochodu i jedziemy do Lublina! Mam tam dwie kuzynki i dwóch kuzynów, z którymi nie widziałam się jakieś 5 lat. Poznaliśmy się lepiej. Mój najmłodszy kuzyn - Antoś - to po prostu ósmy cud świata. Najsłodsze dziecko, jakie stąpało po Ziemi.
Kiedy wróciłam następnego dnia do domu (sobota), od razu wio! na koncert zespołu LemON. Kto nie zna?! Przyznać się!! Rozstrzelam.
Mam autografy pięciu z nich, w tym Igora - jakby ktoś pytał.
Miałam na nich taką fazę, że po prostu ledwo oddychałam pod sceną z zachwytu. A w sierpniu będą występować Wilki! Zespół mojego dzieciństwa (,,Pijemy za lepszy czas..." Idealny utwór dla trzylatki. Serio! Tylko jego pamiętam z czasów, kiedy nie umiałam jeszcze pisać)
Ale patrzcie - mieszkam koło Tarnowa, we wsi Koszyce Wielkie. Niby takie zadupie, a jednak! W zeszłym roku był Enej, Pectus i - panie i panowie - Perfect! Ogarniacie?! Bo ja ledwo. Kocham koncerty i zapraszam do Koszyc! :P
Za to wczoraj byłam na zakupach. Miedzy innymi z Karolinką (Lady Dream). Miałyśmy jedną mocno popierniczoną akcję w Media Markt, ale wszyscy uszli cało. Potem spotkałam znajome z lutowej kolonii, pogadałyśmy chwilę. Kupiłam legginsy na WF, żeby Stary Tuczek się nie czepiał, torebkę (genialna!) i zeszytowy kalendarz. Jejku, może nie jestem normalna, ale nie mogę się doczekać roku szkolnego.
Tak, zdecydowanie nie jestem normalna.
Z piątek za to mam spotkanie z moimi koleżankami z klasy i kolegami, którzy chodzili z nami do podstawówki. Kocham ich<3 Teraz mamy beznadziejną klasę, a w niej samych gimbusów. Brakuje mi ich strasznie, właśnie dlatego co miesiąc urządzamy te spotkania:D
To tyle, jeżeli chodzi o moje wakacje. Chciałabym wiedzieć, jak wy je spędzacie. Piszcie w komentarzach.
A tak w oddzielnym temacie, właśnie dowiedziałam się, że w moje urodziny jest Dzień Singla, a w moje imieniny - Światowy Dzień Całowania. Czyż to nie przerażający zbieg okoliczności?
Piszcie też, jakie jest święto/dzień w wasze urodziny i imieniny.
Naprawdę jestem ciekawa.
Pozdrawiam i do zobaczenia w tym tygodniu!:*
Queen^^
środa, 22 lipca 2015
Rozdział 12 (w końcu!!)
- Ledwo żyła, ale już po niej - mruknął.
W odpowiedzi wydobył się strzał.
Kiedy zawodowcy ruszyli w drogę, odczekałam jeszcze kwadrans, po czym weszłam jeszcze trochę wyżej, wystając poza liście. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Ha! Niech teraz Nasturiańczycy zgadują sobie, o czym pomyślałam!
Zeszłam z drzewa, ściągnęłam z niego cały mój ekwipunek, po czym zabrałam się do maskowania plecaka. Niestety, ziemia była tu wyjątkowo sucha, więc nie trzymała się plecaka jak należy. Zrezygnowana, wyruszyłam w dalszą drogę, w przeciwną stronę niż zawodowcy. W pułapkę nic niestety nie wpadło.
Szłam sobie spokojnie przez las, mając na uwadze, że piętnaście osób chce mnie zabić. Bomba. Od dzisiaj to będzie norma.
Około południa zaczynało doskwierać mi pragnienie. Podczas wczorajszego marszu opróżniłam całą butelkę i teraz zostałam z niczym. Dałam sobie cel na dzisiejszy dzień: znaleźć jezioro lub rzekę.
Zdjęłam bluzę i wcisnęłam ją do plecaka. Było ponad trzydzieści stopni. Całe szczęście, fryzura trzymała się jak należy i nie musiałam zawracać sobie głowy próbami okiełznania moich niesfornych włosów. Ale nie mogłam broń Boże uciąć sobie spodni, bo gdyby przyszło mi maszerować w nocy, w szortach raczej bym nie przetrwała. Chociaż, biorąc pod uwagę moją moc... Postanowiłam zaryzykować. Wyciągnęłam podarowany mi przez dziewczynę z dwójki nóż z plecaka i ucięłam spodnie powyżej połowy ud. Od razu westchnęłam. O wiele lepiej. Nie muszę manifestować mojej mocy, próbując się schłodzić.
Szłam spokojnie, nie za szybko, ale brak wody szybko dawał o sobie znać. Mięśnie nóg mi drżały, Potykałam się o każdą gałąź leżącą na mojej ścieżce i łapałam się rozpaczliwie okolicznych drzew, bo wiedziałam, że jeśli upadnę, nie będę miała siły już się podnieść. Język stał się suchy, a ja próbowałam przysłuchiwać się dźwiękom, by gdzieś wyłapać wodę, ale mroczki przed oczami i jednostajny szum w uszach nie ułatwiały mi sprawy.
W pewnej chwili zobaczyłam jagody. Już do nich podbiegłam, aby wycisnąć z nich sok, kiedy przypomniała mi się rada Northa. Nigdy nie jedz roślin, których wcześniej nie widziałaś. To najpewniej żart organizatorów, by urozmaicić wam śmierć. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam w dalszą drogę. Coś mi mówiło, że było blisko, a stałabym się ofiarą okrutnego żartu organizatorów.
Zauważyłam kilka królików, ale nawet nie próbowałam na nie zapolować. Kiedy tylko sięgałam po nóż, zataczałam się i opierałam o drzewo. Mimo wszystko króliki to był dobry znak. Tak, gdzie są zwierzęta, musi być i woda.
Ale po jakimś czasie i zwierzęta zniknęły i zostałam sama. Od zachodu słońca dzieliło mnie jakieś trzydzieści minut. Cały dzień bez kropli.
Zastanawiałam się, dlaczego North nie wyśle mi butelki wody. Przecież może. Wydawało mi się, że jedyną odpowiedzią na to pytanie jest to, że jestem bardzo blisko. No, ostatecznie ten stary zgred mnie nienawidzi.
Straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że przeżyję do następnego dnia. Pozbawiona sensu dalszej wędrówki potknęłam się o własne nogi i upadłam twarzą w błoto. Udało mi się jakoś przewrócić na bok, ale nie zawracałam sobie głosy podniesieniem się. To nie miało już sensu.
Błoto. Kocham błoto. Palcami malowałam w nim różne wzory. Może to jest dziwne, ale od zawsze błoto było moim przyjacielem. To trochę paranoja: diamenty najlepszym przyjacielem dziewczyny, a błoto najlepszym przyjacielem księżniczki. Kiedy polowałam na zwierzęta, zawsze zostawiały ślady w tej mazi. Idealnie też nadawało się do kamuflażu. Po chwili zauważyłam, że bezwiednie napisałam w nim palcami słowo ''Jack". Krew napłynęła mi do twarzy i szybko zamazałam imię. Zdradzieckie błoto! Nie, to nie tak. To nie wina błota. To ja się zakochałam. Błoto nie ma z tym nic wspólnego!
Błoto! Tam gdzie jest błoto, musi być i jezioro. Napełniona tą pozytywną myślą czołgałam się w kierunku bardziej mokrego błota, aż w końcu moim oczom ukazało się jezioro. Tak, jezioro! Cudem stanęłam na nogi i doszłam chwiejnym krokiem do mojego źródła wody. Nalałam całą butelkę, po czym powoli ją opróżniłam. Przynajmniej starałam się nie pić zbyt szybko, nie wiem, czy mi się to udało. Po opróżnieniu pierwszej butelki nalałam drugą i ją wypiłam równie szybko. Weszłam do wody w ubraniach i położyłam głowę na brzegu. Mam zamiar tutaj spędzić noc. Jezioro było płytkie, ale z krystalicznie czystą wodą. Jeśli zawodowcy mają mnie tu znaleźć, niech znajdą! Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Będę na nich czekać.
I znaleźli. W środku nocy obudziły mnie głośne kroki i przyciszone głosy. Spanikowana chwyciłam suchy plecak, który zostawiłam na brzegu, po czym wyskoczyłam jak torpeda z jeziora. Podeszłam do najbliższego drzewa i zaczęłam wspinaczkę.
Kurczę, złamałam właśnie pierwszy zakaz dany mi przez mamę, kiedy byłam młodsza. Nigdy nie wspinaj się po mokrych drzewach! - mówiła z troską w głosie. - A tym bardziej kiedy jesteś mokra! To bardzo niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? - pytała. Dobrze, mamusiu - chlipałam. - Obiecuję. Przepraszam.
Och, mamo, gdybyś mnie teraz widziała!
Kiedy dotarłam do pierwszej gałęzi, usłyszałam krzyki zawodowców. Najpewniej mnie zauważyli. Wdech, wydech, Elsa. Jeszcze troszkę.
Kątem oka zauważyłam, jak jedna z dziewczyn zaczyna wspinać się za mną. Wtedy coś do mnie dotarło. Fakt, byli więksi ode mnie, ale mniej zręczni! Nigdy nie dadzą rady wspiąć się na najwyższe gałęzie. Zatrzymałam się i usiadłam na jednej z grubszych gałęzi i prowokacyjnie patrzyłam, jak Merida wspina się za mną, machając nogami w przód i w tył jak pięciolatka. Usłyszałam, jak gałęzie trzeszczą pod jej stopami, ale dziewczyna nie zwalniała. Kiedy była zaledwie kilka gałęzi pode mną, ruszyłam dalej w górę, tylko po to, by usłyszeć trzask gałęzi i krzyk.
Odwróciłam się. Dziewczyna była lekko obolała, ale żyła i przeklinała mnie pod nosem. Zamiast niej w dalszą drogę wyruszył Flynn z Dwójki. O matko, on ważył jeszcze więcej niż Merida, czy oni w ogóle nie mają głowy?! Tak czy siak, nie wychodziłam już dalej, liczyłam tylko na to, że chłopak popełni błędy rudowłosej i skręci sobie kark. Postanowiłam trochę się z nimi podroczyć i dostarczyć rozrywki mieszkańcom Nasturii.
- Nie tu stopa, bardziej na prawo... to się zaraz ułamie. A nie mówiłam? Nie patrz w dół, bo jeszcze cię głowa rozboli i spadniesz i krzywdę sobie zrobisz. Nie tu... stopa na prawo, przylgnij bardziej do drzewa... Dobrze! Widzisz? O wiele lepiej ci idzie niż twojej koleżance. - Z rozkoszą obserwowałam, jak Merida rzuca mi wściekłe spojrzenie. - Ale ja bym ci radziła już zejść, nie słyszysz gałęzi? Ale możesz iść sobie dalej, powodzenia życzę.
Żałuję, że mu to powiedziałam, bo chłopak najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i warcząc na mnie zszedł z powrotem.
- Zestrzel ją, Szpunka! - krzyknął, kiedy zziajany wylądował już na ziemi.
Ze złością obserwowałam, jak blondynka wyciąga zza pleców łuk. Mój łuk! Wściekłam się strasznie, a dziewczyna wyraźnie to zauważyła i przekręciła strzałą w powietrzu, zanim nałożyła ją na cięciwę. Prawie zgrzytałam zębami.
Na szczęście, od początku było widać, że dziewczyna kiepsko sobie radzi z łukiem. Zamiast trafić we mnie, trafiła w sąsiednie drzewo i warknęła. Wspięłam się odrobinę wyżej i wychyliłam, chwytając ją w dwa palce. Zamachałam ją wesoło, po czym wsadziłam do plecaka.
- Dosyć tego! - wrzasnął Flynn. - Idę po nią.
- A jak to niby zrobisz? - zapytał Jack. Po raz pierwszy od naszego spotkania zabrał głos i wydawało mi się, że brzmiało w nim trochę paniki. - Skończy się tak jak wcześniej. Lepiej zajmijmy się nią rano. Przecież nie będzie siedzieć na tym drzewie w nieskończoność.
Pozostali niechętnie przyznali mu rację, po czym wzięli się za rozkładanie obozu. Ja zrobiłam to samo. Prawdopodobnie czekała mnie moja ostatnia noc, więc zamierzałam ją spokojnie przespać.
Nic z tego. Zawodowcy usnęli smacznie pod drzewem, a ja, u góry, cały czas myślałam o tym, że o ramię Jacka opiera się Roszpunka. Ale on chyba nie za bardzo zawracał sobie głowy tym, że następnego dnia jego przyjaciele zamierzają zrobić ze mnie mielonkę.
Okazało się, że miałam rację. Śpiwór nie był mi potrzebny, było mi przyjemnie bez niego. Ale był miękki, więc położyłam się na nim i oglądałam niebo nocą, prawdopodobnie po raz ostatni w życiu.
Nagle usłyszałam jakby trzask łamanej gałęzi na sąsiednim drzewie. Odwróciłam się szybko. Zmrużyłam oczy i dostrzegłam oczy borsuka. Nie, nie borsuka. To były oczy... małej dziewczyny. Tej blondynki z Jedenaski.
Podniosła rękę i wskazała jakiś punkt nad moją głową.