środa, 25 lutego 2015

Rozdział 7

Następnego dnia (dżinsy rurki, błękitna bluzka) mamy przygotować się do popołudniowej  prezentacji. Wszyscy Trybuci będą prezentować się przed narodem, czyli jechać powozem i w ogóle, żeby Nasturia i Podległe Królestwa zobaczyły, kto będzie się zabijał na Arenie. Sama radość. Odbędzie się to zaraz obok naszego Ośrodka. Będziemy jechać karetami, zaprzężonymi w dwa konie (kocham konie<3 - dop. aut.), ubrani w strój dopasowany do tego, co każde z naszych dystryktów reprezentuje. W przypadku Arendelle zwykle jest to prymitywny, sztywny, niezgrabny kryształ lodu. Bomba. Swoją drogą, mam nadzieję, że trafi mi się jakiś oryginalniejszy stylista.
Z tego powodu samym rankiem porywają mnie pomocnicy stylisty, którego, tak w ogóle, to nie znam, i kąpią mnie w jakichś olejkach, kremach, wyrywają mi każdy najmniejszy włosek na ciele, z wyjątkiem brwi i włosów na głowie. Syczę, kiedy Ava odrywa od mojej nogi wielki plaster. Moi styliści pracują tak żwawo, cały czas przy tym rozmawiając o tym, jakie wrażenie na nich zrobiłam (,,Wiesz, mam wrażenie, że dotrwasz do finałowej ósemki, a Jack pewnie wygra" - czemu, pytam się, CZEMU wszyscy naokoło muszą mi wypominać, że wspomogłam się zabić?! Gdyby nie ja, Jack już dawno by nie żył. Teraz to on zabije mnie!), że po dwóch godzinach prób ,,doprowadzenia mnie do pionu" zaczyna boleć mnie głowa. Mówię o tym Dorrie, a ona momentalnie pojawia się przy mnie z wielgachną pomarańczową tabletką, lekko przezroczystą (wyobraźcie sobie taki trzy razy większy, pomarańczowy Ibum;p - dop. aut.), którą, jak się domyślam, mam połknąć. W pałacu nie mieliśmy leków. Co prawda koło rynku była apteka, ale nikt nie miał hajsu na leki. Ani w zamku, ani w mieście.
Moimi stylistami pomocniczymi są Dorrie, Ava i Margaret. Dorrie jasnoniebieskie włosy, z kilkoma ciemniejszymi pasemkami spięte w kucyka. Margaret ma fioletowe włosy z zielonymi pasemkami i prostą grzywką, którą macha za każdym razem, kiedy się odwraca, związane w dwie kitki. Z twarzy Avy praktycznie nigdy nie schodzi uśmiech, w dodatku ma te swoje płomienne dziko rude włosy, związane w skomplikowanego koka z tyłu głowy, czym bardzo przypomina mi Annę, chociaż jej włosy są bardziej ogniste. Na tą myśl w moich oczach stają łzy. Ale i ona myśli tylko i wyłącznie o sobie, i jest zdecydowanie zbyt płytka, by zastąpić mi Annę.
Kiedy stylistki ze swoimi oszałamiającymi, w nie do końca pozytywnym tego słowa znaczeniu, fryzurami kończą ,,doprowadzać mnie do pionu", każą mi leżeć i czekać, aż pojawi się mój kompletnie mi nieznany i obcy stylista.
- Nie przejmuj się. - szepnęła mi Margaret. - Peter to dobry człowiek. Zajmie się tobą. Jeszcze nie widziałaś go w akcji, bo to jego pierwszy rok pomagania przy Głodowych Igrzyskach, ale miałam okazję zobaczyć jego dzieła - najcudowniejsze ubrania, jakie widziałam. Masz szczęście, że możesz z nim pracować. - uśmiechnęła się do mnie rozbrajająco, po czym wyszła, machając biodrami. Co prawda jej słowa były dla mnie kojące, ale czy oni zawsze muszą mówić z tym nasturiańskim akcentem? I tak machać tym tyłkiem na lewo i prawo?!
Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo do sali wszedł ciemnoskóry, przystojny mężczyzna. Przyjrzał mi się dokładnie, siedzącej na łóżku, na którym zajmowały się mną Ava, Dorrie i Margaret. Podszedł do wielkiego telewizora, przed którym była jakaś dziwaczna klawiatura, i zaczął klikać na niej różne przyciski, które zmieniały coś na telewizorze.
- Jesteś tu nowy? - drgnął lekko, ale wrócił do pisania.
- Tak. Ty jesteś Elsa?
- Mhm. Ty podobno Peter?
- Tak jest. Wolisz biały czy niebieski?
- Niebieski. Więc, skoro jesteś tu nowy, pewnie dlatego przydzielili ci Arendelle?
Trybuci z Arendelle zwykle są ubrani w coś, co wygląda jak folia aluminiowa, więc nikt nie chce być ich stylistą, bo nie mają lepszego pomysłu.
- Sam poprosiłem o Arendelle.
No cóż, zaskakujące.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na rozmowie, mimo tego, że Peter cały czas był odwrócony do ekranu na ścianie. W końcu przestał pisać i wyszedł. Czekałam na niego może dziesięć minut. Wrócił, z wieszakiem w ręce. Otwarłam usta z wrażenia. Nie, nie z powodu wieszaka, ale z powodu tego, co na nim  wisiało.
Ten strój w ogóle nie przypominał charakteryzującej Arendelle bryły lodu. To była zgrabna, niebieska sukienka, która wyglądała, jakby była zrobiona z lodu. posypana milionem srebrzystych cekinów. miała koronkowe rękawy i była magiczna.
Peter uśmiechnął się, widząc moją reakcję.
- Fajne, nie sądzisz? Chyba, że wolisz wrócić do folii aluminiowej.
- Boże, nigdy w życiu!

_________________
_____________________

Czekaliśmy w jakimś niewielkim, ja na Nasturię, pomieszczeniu. Przy wyjściu czekali gotowi do wyjazdu trybuci z Pierwszego Królestwa. My jako Dwunaste, jechaliśmy na końcu, więc zamykaliśmy cały pochód. Jechaliśmy w odstępach dwudziestu metrów od siebie. Ava nałożyła mi makijaż - fioletowy cień do powiek i czerwoną szminkę (po czym dodała, że wcale nie musiała bardzo się starać) Byłam ubrana w sukienkę zrobioną przez Petera, a Jack w srebrzysty garnitur. Matko boska, wyglądał tak seksownie, że nie byłam pewna, czy nie przewrócę się, stojąc obok niego. 
- Jeszcze jedno - powiedział North, po całym wykładzie pełnym zakazów i nakazów. - Macie zgrywać przyjaciół, niezależnie od tego, kim dla siebie jesteście. - wymieniliśmy z Jackiem spojrzenia. - Ta teoria wrogości jest nudna. Wy - jesteście przyjaciółmi. Jasne? - warknął.
Niechętnie pokiwałam głową. 
- Macie się uśmiechać i posyłać całuski do publiczności. - w tym samym momencie wystartował pierwszy rydwan.
Drugi, trzeci.
- Uwaga na twoją pelerynę - szepcze do mnie Peter. - Arendelle dostarcza lód. A ty jesteś królową śniegu. 
Oparłam się ręką o brzeg rydwanu. On wie? Skąd?!
Czwarty, piąty, szósty.
Peter spojrzał ma moją rękę, którą trzymałam na barierce.
Siódmy, ósmy, dziewiąty.
Podążam wzrokiem za jego spojrzeniem.
Dziesiąty.
Koło mojej dłoni, brzeg rydwanu pokrywa szron. Cholera! Nie założyłam rękawiczek! Jaka ja jestem tępa... Przecież stres zżerał mnie od środka, jak to możliwe, że jeszcze nie założyłam rękawiczek? Jak to możliwe, że jeszcze nic nie zamroziłam? No cóż, teraz już nie mam szans utrzymać tego w sekrecie. Chociaż...
Patrzę prosząco na Petera. Nie widzę w jego spojrzeniu strachu, tylko czyste zainteresowanie i uwagę. Rozumie mnie bez słów.
Zagaduje do Jacka, który teraz staje tyłem do mnie. Nie słyszę, o czym gadają, w uszach mi szumi. Dotykam ponownie palcem barierki i cała pokrywa się szronem. To wygląda całkiem wiarygodnie, prawda? W końcu dostarczamy do Nasturii lód. 
Jedenasty. 
Dziękuję Peterowi spojrzeniem.
Nasz rydwan rusza, a ja kątem oka widzę, jak North próbuje coś do nas krzyknąć. Nie słyszę, co, ale domyślam się. Łapię Jacka za rękę. Odwracam się i widzę, jak Mikołaj unosi kciuk do góry i uśmiecha się szeroko. 
Publiczność zaczyna piszczeć na nasz widok. Pewnie są zaskoczeni. Zgodnie z zaleceniami Northa uśmiecha się i macham do ludzi. Owacje stają się głośniejsze. Ściskam mocniej rękę Jacka. Zaraz mnie szlag trafi. Strach, Jack, wrzask tłumu, oszroniony rydwan. Czemu, ach, czemu, nie założyłam tych cholernych rękawiczek?!
Dopiero w tej chwili uświadamiam sobie, że najpewniej zablokowałam dopływ krwi do ręki Jacka. Rozluźniam uścisk, ale on łapie mnie mocniej i szepcze:
- Nie puszczaj mnie. Boję się, że się przewrócę. A teraz zaśmiej się, jakbym powiedział coś zabawnego. Pamiętaj, przyjaciele.
Zaśmiałam się najbardziej, jak tylko mogłam. I poczerwieniałam ze złości. Dlaczego on ma mi mówić, kiedy mam się śmiać? 
Pewnie wyglądało to, jakby on mnie skomplementował, a ja się zarumieniłam. 
Widzę, jak w moim kierunku leci róża. łapię ją i posyłam całusa w kierunku, z którego leciała. Publiczność krzyczy głośniej. Każdy pragnie mojego pocałunku. 
Po jakiś dwudziestu minutach stania,ściskania ręki Jacka, machania i suszenia zębów czuję się wykończona. North podchodzi do nas i mówi ,,Dobra robota!" po czym znika w tłumie. Oddycham ciężko i zamierzam już odejść, kiedy słyszę za plecami:
- Powinnaś częściej się zamrażać. Daję głowę, że patrzyli tylko na ciebie - uśmiecha się do mnie, po swojemu, zawadiacko i rozbrajająco. - Z lodem ci do twarzy.
Czuję nagły przypływ zimna, a potem moje ciało zalewa fala gorąca. Ten komplement zdaje się zawisnąć w powietrzu, wykuwać się na moim zamrożonym sercu. Nie miałam pojęcia, że ktoś mógł u mnie wywołać tak silne uczucia, po tym, jak przez szesnaście lat starałam się ich pozbawić. Teraz wszystkie nagle wróciły, pod postacią słów Jacka, niemal zwalając mnie z nóg.
Daj spokój, myślę. Usypia twoją czujność. Nie ufaj mu. On kombinuje, jak cię zabić.
Ale przecież na mogę zagrać tak samo.
Staję na palcach i całuję go w sam środek jego ciepłych ust.


________________________



3 komentarze = next;)
Kocham<3
Queen^^

Pytania i przeproszenia!

PYTANIA do Anny ZzaŚwiatów i Lady Dream:

1. Jaki jest twój ulubiony przedmiot szkolny? I dlaczego?

2. Jak ma na imię twoja BFF?

3. Ulubiony aktor?

4. Kolor włosów i oczu?

5. Drugie imię?

6. Ulubiony kolor?

7. Twoja ulubiona cecha charakteru?

8. Twoja znienawidzona cecha charakteru?

9. Ulubiony film?

10. Ulubiony film animowany?


~~~~~~~~~~


Przepraszam! Wiem, że zawodzę. Rozdział jest gdzieś w połowie tworzenia. Ile rozdziałów jestem wam winna? Dwa? W sobotę też nie będę mogła nic dodać, więc trzy. Postaram się więc dodawać rozdział dziennie, aż nadrobię zaległości, ale nadal proszę o komentowanie. Pod koniec kolejnego rozdziału napiszę za ile komentarzy wrzucę nexta. Może być tak po każdym? :)
Jeszcze raz was BARDZO, BARDZO PRZEPRASZAM!!!

Queen

czwartek, 12 lutego 2015

LA #2 ^.^

No. Nagłówek mówi sam za siebie. Nominowała mnie Princess of Darkness (http://www.about-love-friends.blogspot.com), wielkie dzięki (choć nadal uważam, że na to nie zasługuję!)!;*

Pytania:

1. Co jest twoją motywacją?

Hmm. Trudne pytanie. Zacznijmy od tego, że nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co to jest motywacja;P

2. Skąd pomysł na opowiadanie?

Z głowy:P Katniss chciała oddać życie za siostrę, a Elsa ze względu na nią się kontrolowała (co, nawiasem mówiąc, niezbyt jej wychodziło), więc mają wiele wspólnego, no i tak jakoś wyszło... Trochę też zachęcił mnie to tego blog http://www.d-dw-h.blogspot.com/, polecam, genialny, chociał Harrego nie czytałam;)

3. Ulubiony sport?

Połka nożna, hokej, w ogóle kocham WF<3

4. Ulubiony aktor?

Kapitan Hook<3


5. Gdyby ktoś cię hejtował przyjęłabyś krytykę?

Zależy. Jeśli mniej więcej co drugie słowo w zdaniu byłoby przekleństwem, to nie, bo:
- mógłby mi zazdrościć (w co wątpię~,~),
- nienawidziłby lub nie lubił mnie z życia prywatnego,
- ma kompleksy.
Jeśli ktoś to pisze kulturalnie, to czemu nie??

6. Ulubiony przedmiot szkolny?

Moja odpowiedź jest dziwna, i uciekniecie z wrzaskiem, myśląc, że czytaliście bloga psychopatki:
Matma, kształcenie słuchu (czego nienawidzi prawie każdy w szkole muzycznej) i WF.
Tak wiem. Jestem chora. Już tłumaczę! Kocham muzykę, dlatego przyjemność sprawia mi rozwijanie się w tym kierunku, przez sześć lat nasz WF w szkole był cyrkiem w katakumbach, więc skaczę z radości, kiedy mogę pograć w piłkę, a na matmie gram na telefonie;D

7. Kim chciałabyś zostać w przyszłości?

Opcji jest kilka:
- nauczycielką muzyki,
- nauczycielką polskiego,
- drugą Lindsey Stirling,
- tłumaczką książek.
Ale te dwie ,,nauczycielki", to tylko, kiedy nie udałoby mi się dostać na porządne studia!

8. Opisz siebie w kilku słowach.

Ale pytanie. Tak się rozpisałam o sobie w poprzednich, to pomyślcie, ile będzie tego tutaj!

Mam na imię Dominika (Donia, Domi, Nika, jak kto woli) Papiernik. Papier-piernik. Ha, ha, ale śmieszne. Mam 13 lat (konkretnie, to w niedzielę kończę 14, ale ja chcę mieć 13, dopóki to możliwe), chodzę do I gimnazjum, gram na skrzypcach, fortepianie, i może w wakacje będę się uczyć grać na gitarze. Mam mega badziewny telefon (Samsung Galaxy Mini), i jeszcze bardziej badziewne słuchawki. Muszę kupić nowe. Jestem blondynką, ale będę się farbować na Zimowisku, na RUDO! :D
Jestem jakaś nienormalna, o czym zaświadczyć może Lady Dream (Karool!;*). Jestem uzależniona od książek. Oglądam Once Upon a Time, i wzruszyła mnie historia Śnieżki i Księcia z Bajki (i tak myślę, żeby wrzucić tu o nich opowiadanie, z Elsą i Jackiem...). 
Teraz charakter.
Jestem radosna, kiedy nie jestem smutna, i dość często płaczę. Jestem otwarta, ale uwielbiam marzyć wieczorami o jakichś romantycznych historyjach, które nigdy się nie spełnią. Nie wierzę w prawdziwą miłość. W miłość tak, ale w taką, że ,,nasze przeznaczenie jest zapisane w gwiazdach!" itd. Mam najbardziej odjechane przyjaciółki na świecie, lepszych nie znajdę, w tym moją Karolinkę. Uwielbiam chodzić do kina, do księgarni, kocham zakupy, oglądam My Little Pony (taaaak, wiem...) i zdecydowanie wierzę w Boga, ale jakoś szczególnie religijna nie jestem. 
I NIGDY W ŻYCIU NIE CHCĘ MIEĆ DZIECI!
I ostatnie, co powinno was ucieszyć...
mam pomysły na 3 nowe blogi, za które się wezmę, jak tylko skończę tego;* :D

9. Jaka jest twoja pasja?

Czytanie, muzyka.

10. Którym z ,,Pingwinów z Madagaskaru" jesteś i dlaczego?
Szeregowy, bo jest taki słodki<3

11. Dostajesz nową ,,zabawkę" elektroniczną, czytasz instrukcje czy idziesz na żywioł?

Czytam instrukcję. Raczej.

To by było na tyle. Nominuję:
-  http://www.jelsaidziecizywiolow.blogspot.com/
- http://www.mow-szeptem-gdy-mowisz-o-milosci.blogspot.com/
Tylko tyle. Przepraszam.


Pa, postaram się jeszcze dzisiaj wrzucić rozdział za sobotę.

Queen^^



poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 6

Płakałam chyba ze trzy godziny. I pewnie płakałabym dłużej, ale zabrakło mi łez. I sił. Byłam zmęczona przebywaniem w koszmarze Igrzysk, a jeszcze nawet nie dotarłam na Arenę. To dopiero mój pierwszy dzień, a już wydarzyło się więcej, niż w całym moim dotychczasowym życiu: rekrutacja Anny, zgłoszenie się, pożegnania, w tym rozmowa z siostrą, która sproszkowała moją pewność siebie, przekonywanie Northa, aby dbał, żebyśmy mieli sponsorów, dotarcie do Nasturii, powitanie z moim strasznym pokojem, wycieczka do ogrodu, okaleczenie się w prawą dłoń, opatrywanie rany, starcie z Alison na korytarzu, kolacja, w tym konfrontacja z ,,nie masz pojęcia, jak oni na ciebie reagują?" Jacka, krwawa sukienka i dwa słoiki łez. Bomba.
Dopiero po kolacji te wszystkie emocje, które tkwiły we mnie, znalazły ujście. Byłam sama, wyglądałam tragicznie (brudna od krwi sukienka i prawa ręka w bandażu, ale pewnie mogło być gorzej), jeszcze bardziej tragicznie się czułam. Wyłam w poduszkę prawie całą noc. W jednym dniu straciłam wszystko - siostrę, poprzednie, spokojne życie, szansę dla Arendelle. Została mi tylko... broszka.
Broszka. Zostawiłam ją na podłodze w łazience, razem z piękną sukienką, którą miałam na sobie podczas Losowania. Rzuciłam się do łazienki. Faktycznie, była tam, a ja ją odczepiłam i przyglądałam jej się. Była piękna, szczerozłota, ręczna robota. Ale i tak jej nie zabiorę na Arenę. Położyłam ją na umywalce. Kapnęłam się, że nadal mam na sobie wczorajszą sukienkę. Chciałam przebrać się w piżamę, których tutaj mają pełno, ale zegarek na łóżkiem, które tak w ogóle było całe mokre od moich łez, wskazywał 6:45. Świetnie. Postanowiłam więc wybrać sobie wygodny strój do treningu, jaki mnie dzisiaj czekał. I tak bym nie usnęła, byłam tego pewna, więc po co próbować?
Szafa była pełna nowych ubrań, nie tych co wczoraj, a ja się zastanawiałam, jak oni je zmienili tak, że nie zdążyłam tego zauważyć. Tym razem pełno w niej było bluzek z rękawem do łokci i dżinsów. Blee, spodnie. Ale mus to mus.
Po nocnej powodzi łez odzyskałam dobry humor. Powiedzmy. Wybrałam ciemnozieloną luźną bluzkę i ciemne spodnie. Włosy spięłam w kucyka. Była dopiero siódma. Westchnęłam. I co mam robić? Wypłakałam już chyba całą wodę z organizmu. Z tą myślą wstałam i podeszłam do małego, srebrnego telefonu (w Arendelle takich cacek nie mamy) i poprosiłam o kawę. Nienawidzę jej, ma okropny ziemisty smak, ale biorąc pod uwagę 48 godzin bez snu, kofeina mi się bardzo przyda.
Dosłownie trzy minuty później (co za szybkość!) przychodzi jakaś pani i kładzie mi filiżankę na półce. Dziękuję i w momencie zamknięcia się drzwi, niemalże rzucam się na ciepły napój i w ciągu dwunastu sekund filiżanka jest pusta.
Chyba chciało mi się pić.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Trzy godziny później stoję wraz z innymi trybutami, których mocno się boję, w sali przeznaczonej na naukę sztuki przetrwania. Wśród moich przeciwników zwróciłam uwagę na niską dziewczynę, na oko siedemnastoletnią, z burzą rudych, kręconych włosów. Ludzie, to siano, nie włosy! Może trochę przesadzam, bo z moimi włosami nigdy nie miałam problemu. No, tylko czasami, kiedy zaczynają połyskiwać same z siebie. Taka wada genetyczna.
Wada genetyczna. To dobre określenie na moją moc.
Z dziewczyn moją uwagę przykuła jeszcze brunetka z krótkimi, postrzępionymi włosami i wielkimi, zielonymi oczami. Była wysoka, i miała mniej więcej dwa razy tyle ciała co ja. Nie, żeby była gruba. Co to, to nie. Przyglądała się podejrzliwie rudowłosej i wysokiemu, przystojnemu brunetowi, który z nią flirtował. Rudowłosa rumieniła się co chwilę, ale chyba była zadowolona z próby flirtu. Brunetka - nie bardzo. Przyjrzałam się reszcie trybutów i zobaczyłam słodko wyglądającą parę - blondynkę z falowanymi włosami i przystojnego, wysokiego bruneta (taak, już wiecie kto to xD), który obejmował ją w pasie i szeptał jej coś na ucho, a ona od czasu do czasu pozwalała delikatnemu uśmiechowi zająć miejsce smutku na swojej twarzy. Coś kuje mnie w sercu.
Przeraża mnie to, że wszyscy - łącznie w Jackiem - są ode mnie wyżsi co najmniej o głowę. Na pierwszy rzut oka widać, że są silniejsi. Wyglądam przy nich jak stara maleńka. Pewnie różnica między naszymi umiejętnościami jest taka sama. Świetnie!
Jakiś koleś zwraca na siebie naszą uwagę i zaczyna objaśniać, co my tu robimy i kiedy stąd wyjdziemy, Otóż możemy robić co chcemy. W każdym kącie sali można było uczyć się co kto chce. North ostrzegł nas, żebyśmy nie ujawniali naszych zdolności. Lepiej, żebyśmy grali ofiary, niż żebyśmy mogli zostać spostrzeżeni jako zagrożenie w oczach innych. Więc kiedy tylko trybuci rozdzielają się i podchodzą do różnych wystaw, ja z Jackiem idziemy do najbardziej głupiego stoiska, jakie przychodzi nam do głowy - węzły. Tak więc przez jakąś godzinę siedzimy i słuchamy instruktora, który objaśnia nam tajniki zastawiania sideł na zwierzęta. Widzę jak brunetka z postrzępionymi włosami i ruda patrzą na nas z kpiną. Jeej! Udało się! Jesteśmy spostrzegani jako ofiary! Ale to jest też niepokojące. Brunetka, ruda i jej chłopak, tak to na pewno jej chłopak, bo obejmuje ją ramieniem, pewnie zawiązali sojusz.
Pod koniec dnia wszystko staje się jasne - pierwsze, drugie i trzecie królestwo zdecydowało się połączyć siły i pozabijać pozostałych. Potem pewnie stoczą ostateczną bitwę między sobą, ale najpierw będą działać razem. Falowana blondynka i jej chłopak (ile par na tej arenie! Aż... dwie;P - dop. aut.) są z dystryktu siódmego, a chłopak bez wątpienia chciał obronić swoją dziewczynę przed całym światem. Kolejne niebezpieczeństwo. Ich miłość z pewnością była prawdziwa, a nie fałszywa, jak ta rudej i bruneta. Jezu, jak ja bym tak chciała.
Kiedy wieczorem idziemy na kolację, umiem zakładać dwanaście rodzai sideł. Próbowałam też spróbować kamuflażu, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Za to Jack okazał się prawdziwym mistrzem. Dzięki napiętemu grafikowi, prawie w ogóle nie rozmawiamy. I dobrze, w końcu na arenie zostaniemy wrogami, ale przez innych trybutów jesteśmy już uważani za parę. Cały dzień spędziliśmy razem. Tylko we dwoje. Ale gdyby bardziej ruszyli mózgami, doszliby do tego, że nikogo innego nie znamy, a zawsze jest lepiej trenować w parach.
Tak czy siak, North postanowił to wykorzystać.
- To świetnie! - mówi. Moje odczucia raczej nie są tak pozytywne, jak jego. Może i mam zgrywać słabeusza, ale nie chcę być mięczakiem! A zwykle tak są spostrzeganie pary na Arenie.
Widząc moją pełną wątpliwości minę, odchrząknął i dodał:
- Będziecie zgrywać przyjaciół.
Jedzenie stanęło mi w gardle i zaczęłam kaszleć. a Jack wypuścił kieliszek z winem, kiedy usłyszał tę radosną nowinę. Kiedy w końcu odzyskałam głos, powiedziałam:
- A....ha...
- No co jest? Na razie idzie wam to nieźle. Tylko do wyjścia na Arenę!
Zapadła pusta cisza, którą Jack w końcu przerwał.
- No, to... świetnie.
- Tak świetnie. - powiedziałam.
I znowu ta cisza.
W końcu North rzecze:
- Jeszcze jedna sprawa. Jutro omawiamy plan, jak macie przeżyć. Chcecie trenować razem, czy osobno, bo ktoś z was posiada jakieś zdolności, których nie chce ujawniać przed wrogiem...?
Patrzymy na siebie z Jackiem.
- Ja... chyba wiem o twoich zdolnościach. Strzelasz z łuku, wspinasz się na drzewa, ratujesz życie głodującym.
Coś we mnie wrze.
- Tak. - odpowiadam tylko. Odwracam się do Northa. - Możemy się szkolić razem.
- Mhm - mruczy Jack.
- To świetnie. Spotykamy się jutro, tutaj, o jedenastej. Nie spóźnić się.
Wracamy do jedzenia. Alison przez cały posiłek nic nie mówiła, a teraz podejrzliwie mierzy nas wzrokiem. Patrzy na nas, jakby starała się rozszyfrować, co takiego w nas skłoniło mentora do wzięcia się za życie. Przynajmniej za  n a s z e  życie. Pewnie porównuje nas z poprzednimi trybutami. Uśmiecha się swoim Olśniewającym Uśmiechem i mówi:
- Naprawdę, macie szansę przeżyć. Jestem z was dumna, na razie dajecie sobie radę. Przynajmniej nie jecie rękami, jak wasi poprzednicy.
I ja, i Jack, faktycznie umiemy zachować się przy stole, ale uwaga Alison o naszych poprzednikach prowokuje mnie do dokończenia posiłku rękami i wytarcia rąk w obrus. Mentorka marszczy nos.
Po skończonym posiłku wstaję i wychodzę.
Zgadnijcie, co robię w pokoju? Płaczę.


_____________
_________________________________________
______________________


No. W sobotę nie mogłam wrzucić rozdziału, bo było późno, więc nadrobiłam 
zaległości i - ta daaaaam! - kolejna porcja moich wypocin wisi nad tym powiadomieniem.
Dziękuję bardzo Ani, Karolinie i Oli Frost, za komentarze. Na razie limit zostaje taki sam: 
3 komentarze = rodział

Kocham<3
Queen<3

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 5

Zdecydowałam się wstawić jeszcze Arielkę i Emmę z OUAT (umrą sobie w ramionach;p). Reszta to będą anonimy, które umrą zanim zdążymy nauczyć się ich głupich imion~,~

_____________________________
________
_______________


Po pożegnaniach wsiadamy do pociągu, który ma nas zawieść do Nasturii. To jakiś paradoks, że w Arendelle nie ma co jeść, a do Nasturii jedziemy luksusowym pociągiem.
Droga ma trwać tylko trzy godziny. Dokładnie tyle mamy na przekonanie Northa, żeby przestał chlać i wziął się za życie. Konkretnie to za NASZE życie. Jest naszym mentorem, więc to on będzie nam przesyłał podarunki, skłaniał sponsorów do pomocy nam. To jego zadanie, a przestał się nim przejmować jakieś... pięć lat temu, kiedy wygrał Igrzyska. Od tego czasu nie doczekaliśmy się zwycięzcy. Nie ma co się dziwić, jesteśmy wszyscy raczej chudzi, wystraszeni i nie mamy pojęcia o walce. Patrzenie co roku, jak osoby, za które jest się odpowiedzialnym musi być okropne.
W pociągu idę do mojej kabiny i otwieram szafę. Błyszczą się w niej złote, błękitne i białe wielkie suknie. Decyduję się na skromną, granatową sukienkę do kolan w greckim stylu, z jednym ramiączkiem i wysoką talią. Jest piękna, ale delikatna, przyjemna w dotyku i wygodna. Rozplątuję włosy i na powrót zaplatam je w kłosa. Maluję usta błyszczykiem i idę coś zjeść.
W wagonie przeznaczonym na kuchnię spotykam również Northa i Jacka. Mój mentor pije. Znowu. Jack je chleb z masłem, a ja robię sobie tosta z podwójnym serem. Kocham ser.
Jack chrząka.
- To jak masz zamiar utrzymać nas przy życiu? - jestem mu wdzięczna, że używa liczby mnogiej.
- Oto moja rada: jak dasz się zabić, to nie żyjesz.
Dobra, starczy tego.
Jack wytrąca mu flaszkę z ręki, a ja chwytam nóż i zręcznie wbijam go w stół między palcami Northa. Mężczyzna wodzi ode mnie, do Jacka zaskoczonym spojrzeniem. W końcu mówi:
- Gratuluję, właśnie zabiłaś moją serwetkę. Czyżby w tym roku trafili mi się wojownicy?
- To chyba nic złego, że chcemy przeżyć?
North myśli prze chwilę, po czym mówi:
- Umiesz robić z tym nożem coś więcej, poza dziurawieniem serwetki?
Otwieram usta, ale wtrąca się Jack.
- Umie strzelać z łuku, naprawdę świetna z niej łuczniczka. Potrafi się schować. Umie wspinać się na drzewa.
Patrzę na niego gniewnie.
- Ty umiesz dokładnie to samo, tylko że masz większą wprawę. I jesteś silniejszy.
- A na co mi siła na Arenie? Będę rzucał workami z mąką w przeciwników? - prycha. Patrzymy na siebie ponuro.
- Ona ma rację, nie możesz lekceważyć siły na Arenie. Nie spodziewałem się też takich... zdolności po księżniczce. Skarbie, zdarzało ci się chyba uciekać z zamku, co?
Patrzę na niego.
- Tylko czasami.
Zapada pusta cisza. Patrzę się w talerz. Anna miała rację. Moje ubogie umiejętności posługiwania się nożem, zdolności łucznicze i zerowe zdolności walki wręcz są niczym, w porównaniu z Trybutami z pierwszego, drugiego i trzeciego Królestwa. Nie mam szans.
North podnosi się z krzesła.
- Dobra, dzieciaki. Zastanówcie się, co jeszcze moglibyście pokazać na Arenie, a ja pomyślę nad strategią.
,,Zastanówcie się, co jeszcze moglibyście pokazać", przedrzeźniam Northa w myślach. Lodu raczej im nie pokażę. To byłaby nieuczciwa walka. Z pomocą mocy, mogłabym zamrozić całą Arenę w pierwszej minucie. Poza tym, dopóki to będzie możliwe, będę się ukrywać. 
Szybko wychodzę do swojej kabiny.

***

Kiedy dojeżdżamy do Nasturii, nie mija pięć minut, a już jestem w moim pokoju. Znajduję się on na dwunastym piętrze. Pokoje Trybutów z pierwszego na pierwszym, z drugiego na drugim, i tak dalej, aż do trzynastki, na której teraz znajduje się balkon i ogród.
Mój pokój jest urządzony nowocześnie, przez co jeszcze bardziej mi się nie podoba. Kocham staroświeckie rzeczy, i chociaż nie jestem sentymentalna, sukienki darzę szczególnym szacunkiem. Zdecydowanie wolę je od jakichś... spodni. Za to nie cierpię nowoczesności.
Jest siedemnasta, więc mam godzinę do kolacji. Zaglądam do szafy.
Pełno tu pięknych sukienek, naprawdę pięknych. Jedna z nich miała na spódnicy złoty materiał, przykryty siateczką ze złotych nitek, poprószoną złotymi cekinami, z przyszytą złotą kokardą po prawej stronie. Była bardziej królewska, niż te, które nosiłam w pałacu. Nie jest ładna. Nie jest piękna. Jest promienna niczym słońce.
Ostatecznie decyduję się założyć ładną, zwiewną fioletową sukienkę bez ramiączek. Włosy czeszę w niezgrabnego koka, zakładam tenisówki (do nich też mnie mam zaufania - zwykle chodziłam w balerinach, bo na szpilki jestem za wysoka, a bez nich za niska - ten mój durny wzrost - ale pewnie w nich nie będę biegać po Arenie, więc muszę się przyzwyczaić).
Wychodzę z pokoju. Korytarze są wyłożone czerwonym dywanem, a ściany mają kolor kremowy, ale jakby suchy, przydymiony. To jedyne, co mi się tu podoba.
Zdecydowanym krokiem podchodzę do windy. Czekam jakieś dziesięć sekund, wpatrując się w numerek ,,13", który kliknęłam. Zamierzałam przejść się po ogrodzie.
Kiedy winda podjeżdża, jest pusta. Wsiadam i jadę w żółwim tempie. Wchodzę do ogrodu i zauważam ławeczkę. Chcę też do niej podejść, ale po drodze wpadam na wazon, który z głuchym łomotem rozbija się o chodnik. Klękam i niezgrabnie próbuję ogarnąć te większe kawałki, nie zważając na to, że kaleczę sobie dłonie, z których kapnęła maleńka kropla krwi, prosto na cudowną sukienkę. Bosko.
Wstaję i rozglądam się za koszem na śmieci. Dopiero teraz zauważam, jaka jestem roztrzęsiona. Cała w nerwach. No cóż to był... paskudny, naprawdę paskudny dzień. Moja siostra została wylosowana na pewną śmierć, a ja stoczyłam wewnętrzną walkę. Mój stary przyjaciel został wylosowany na pewną śmierć, i znowu stoczyłam wewnętrzną walkę. Potem starałam się przekonać pijanego faceta, aby zadbał o to, abym przeżyła, i stoczyłam już ostatnią, trzecią wewnętrzną walkę. Trzy bitwy jednego dnia. Moja samoocena, umiejętności walki i szanse na powrót są w proszku.
I czemu tu nigdzie nie ma kosza na śmieci?!
- Pomóc ci w czymś? - słyszę za plecami. Odruchowo chcę zacisnąć dłonie i syczę. Upuściłam wszystkie kawałki szkła, jakie zostały mi w rękach, i widzę ranę mającą około trzech milimetrów głębokości. Jest długa na pięć centymetrów i strasznie, strasznie mnie piecze. Przebiega przez wnętrze mojej dłoni i moja ręka w kilka sekund jest cała w krwi. Odwracam się wściekła, gotowa nakrzyczeć na tego kogoś, ale zauważam Jacka i krzyk jakoś tak sam więdnie mi w gardle. Po jego minie widzę, że ma ochotę uciec.
- Nie, nie trzeba. Poradzę sobie.
- No ja nie wiem. To wygląda na poważne...
- Poradzę sobie.
- Może idź do pielęgniarki...
- P o r a d z ę   s o b i e.
Patrzy na mnie zdziwiony i uśmiecha się kpiąco.
- Byłbym zapomniał. Wesołych Głodowych Igrzysk. I niech los...
- Zawsze wam sprzyja. - przerywam i dokańczam za niego. Zachowuję się jakoś inaczej.
Mruży lekko oczy i dodaje:
- Dokładnie tak,  s k a r b i e.
Zagotowałam się ze złości i już miałam posłać w jego stronę jakąś ripostę, ale on zniknął tak nagle, jak się pojawił. Może to i lepiej.
Skarbie?! Co on, North?! No pewnie, to było celowe. Taka aluzja. Widział, jakie spojrzenie posłałam Mikołajowi, kiedy to on mnie tak nazwał.
Jeszcze kilka godzin temu. A jakby minęło kilka lat. Czuję się tak staro.
Wbrew tego, co mówiłam, lecę do pielęgniarki. Mówię szybko co się stało, a ona momentalnie wszczyna najwyższy alarm i chwyta spray odkażający, biały jak świeży śnieg bandaż i każe mi usiąść przy metalowym stoliku, zaraz naprzeciwko niej.
Opatrywanie ranki trochę trwa, ale pielęgniarka mówi, że do Igrzysk zdąży zniknąć. No ja mam nadzieję. To nie byłaby uczciwa walka, gdyby jeden z trybutów był poszkodowany jeszcze przed rzezią, jaką nam obiecali.
Szczególnie, że zraniona ręka traci moc.
Zamierzam iść do pokoju. Od wypadku w ogrodzie, pod moimi powiekami zbierają się łzy, które tylko czekają, aby popłynąć.
Oto jaka jestem silna.
Jednak tuż przed moim pokojem zobaczyłam Alison. Chodziła wkoło ze zmartwioną miną. Kiedy mnie zobaczyła, szczerze się ucieszyła, ale chwilę później na jej twarz wstąpił ten wystudiowany uśmieszek, ten, który znałam z telewizji. Dostrzega jednak moją zabandażowaną dłoń i z przerażeniem pyta:
- Ojej! A cóż ci się stało?
- To nic ważnego. Do Igrzysk przejdzie.
Do chwili uświadamiam sobie, że nie ma na myśli mojej ręki, tylko sukienkę.
Wzdycham.
- Już idę się przebrać.
Ali szybko chwyta mnie za rękę i pociąga w przeciwnym kierunki.
- O nie nie. Nie ma czasu. Nie przystoi młodej kobiecie, w dodatku przyszłej  k r ó l o w e j, spóźniać się na posiłki!
Oblałam się ciepłym rumieńcem. Przyszłej królowej? To znaczy, że wierzy w mój powrót? Zakłopotana patrzę w dół i wtedy dostrzegam, że na mojej fioletowej sukience widnieją inne czerwone plamy, nie tylko ta maleńka czerwona kropeczka. Było tam odbicie ojej ręki, oraz inne rozmazane wzory. Uroczo.
Alison zawlokła mnie do jadalni. Jack z Northem już tam siedzieli i wciskali w siebie co się da, tylko Jack umiał zachowywać się przy stole, a Mikołaj... no cóż, nie. Każdy jeden kęs popijał alkoholem. Też bym się chętnie napiła. Żeby tak zapomnieć, otrząsnąć się, oddzielić. Wszystko było chaosem. Nie bardzo rozumiałam, co ja tu robię. Jak się tu dostałam. Cały czas musiałam sobie o tym przypominać i cały czas zapominałam na nowo.
Atmosfera przy stole była spięta. North od czasu do czasu spoglądał na mnie lub na Jacka, nabierał powietrza, ale chwilę później wypuszczał je i wracał do jedzenia.
Jedzenie było obłędne. Zawsze przepadałam za owocami, ale nie dlatego, że byłam na diecie - po prostu je lubię. Uwielbiam wodę, płyny, soki, a owoce ich mają najwięcej. Jeszcze jak są zimne... Mandarynki dosłownie rozpływają mi się w ustach.
- Ej, blondi, jesteś z nami? - usłyszałam. Nawet nie wiem, kto to powiedział. I nikt mnie dawno nie nazywał ,,blondi". Ostatni raz, dwa lata temu, w lesie... Jack mnie tak nazywał.
- C, ja? Eeee...tak, tak! - jąkałam się. - Ale... o czym to było?
- Czym zajmowaliście się w Arendelle. - odparł twardo North.
- Eeeee, no cóż ja... - nadal się jąkałam, ale nabrałam powietrza i mówiłam. - Kilka razy  tygodniu wychodziłam do lasu. Moja siostra to jedyna rodzina jaka mi została, i nie mogłam dopuścić, żeby głodowała - szczególnie, że to dla niej ukrywałam moc, dodałam w myślach. - Jak miałam parę lat, ojciec pokazał mi podstawy łucznictwa. Reszty nauczyłam się sama. Ale... nie umiem dokładnie celować. Nie z daleka. Zresztą, z bliska wroga nie zabiję łukiem. Zostanie ze mnie mokra plama. Nie umiem obsługiwać się nożem, nie umiem się bić bez broni - kłamstwo. Do obrony wystarczą mi dłonie, byle nie ranne.
Spojrzałam na Jacka. Jego kolej.
Ale on był na mnie zły. nie wiem czemu, ale zaraz miałam się dowiedzieć.
- Ty... nie masz pojęcia, jak ludzie na ciebie reagują, prawda?
Otworzyłam szeroko buzię.
- Nooo... normalnie, a jak mają reagować?
Posłał mi ostatnie już rozzłoszczone spojrzenie, wstał i wyszedł.
O co mu mogło chodzić? Jestem pewna, że chciał mnie urazić. Jak ludzie na mnie reagują?! A jak mają reagować?! Normalnie! Może miał na myśli Czarny Rynek? Ludzi z Czarnego Rynku?
Może wiedział coś, czego ja nie wiem? Na przykład, że ludzie kupują ode mnie mięso upolowane w lesie tylko z litości? Albo ze strachu, w końcu jestem przyszłą królową. Jak ludzie na mnie reagują... Wydaje mi się, że dość normalnie. Po tych latach, chyba przyzwyczaili się, że często chodzę w sukienkach, co w Arendelle jest rzadko spotykane, że pojawiam się tam do trzech razy w tygodniu, podczas gdy oni codziennie? Im bardziej biedny w Trzynastym Królestwie jesteś, tym lepiej dla ciebie, jeśli sprzedajesz na Czarnym Rynku. Jednak wydawało ni się, że stanowiłam wyjątek. Ale Jack też tam chodzi... Może wiedzieć coś, o czym ja nie mam pojęcia.
Zdenerwowana tymi myślami, ja również wybiegam z jadalni. Idę do pokoju, zamykam drzwi, kładę się na łóżku i zaczynam płakać.

____________
______________
________________


Smutno mi. Już pomijam, że mam doła. Po prostu jestem zawiedziona ilością komentarzy. Np pod ostatnim postem były tylko dwa, nie licząc moich odpowiedzi. Jedynie Ania trzyma mnie wśród żywych. Dziękuję!
Dlatego, palcem nawet nie kiwnę, żeby zacząć pisać nowy rozdział, dopóki nie będzie trzech komentarzy od trzech różnych osób. Oprócz, rzecz jasna, mnie;P

No. Ale i tak Was kocham!;)
<3
Queen^^