Idę prosto do windy. Po drodze, która nie jest zbyt długa, ciskam łuk w jedną stronę, a kołczan ze strzałami w drugą. Ładuję się do kabiny i walę pięścią w przycisk z dwunastką. Nie wiem, jak wytrzymam te dwanaście pięter, dzielących mnie od pokoju, nie rozsadzając windy. Rozklejam się dopiero, kiedy winda zatrzymuje się na moim piętrze. Maszeruję do pokoju. Słyszę wołające mnie głosy z salonu, ale ignoruję je. Nie pozwolę, żeby ktoś zobaczył moje łzy, wtedy z pewnością wezmą mnie za słabeusza, a do tego nie mogłam dopuścić. Zatrzaskuję drzwi i próbuję zaryglować je komodą, lecz chociaż pcham ją ile wlezie, ani drgnie. Osuwam się na podłogę, zalana łzami, które z każdą chwilą przybierają na sile, jakby specjalnie chciały mnie utopić.
Jak ja mam walczyć na Arenie, skoro nie potrafię przesunąć małej szafki?! Jak ja w ogóle mogłam o czymś takim myśleć?!
W końcu poddaję się i zamiast komody przesuwam tylko malutki nakastliczek, który też przynosi mi trochę trudności. Sam nie dał rady by utrzymać drzwi, więc zrezygnowana siadam na nim niezgrabnie.
Wszystko zepsułam! Nawet jeśli miałam jeszcze cień szansy, to posyłając strzałę w kierunku jabłka, sama ją sobie odebrałam i zaprzepaściłam okazję, by się wykazać. Co teraz ze mną zrobią? Aresztują? Zabiją? Gdzie ja miałam rozum, atakując tych ludzi? Wiadomo, nie chciałam zabić żadnego z nich. Gdyby tak było, już by nie żyli!
Zresztą, co to za różnica? Na Arenie i tak nie miałabym szans. Teraz mam jedynie pewność, że zmienią moje życie w koszmar, kiedy tylko się tak zjawię. Tyle wyszło z mojej impulsywności. Bóg zapłać, że miałam rękawiczki!
North i Alison kilkakrotnie pukają do moich drzwi. Krzyczę, aby sobie poszli, i w końcu odchodzą. Płaczę przez co najmniej trzy godziny, a potem zwijam się w kłębek i wpatruję w odległy punkt na ścianie nieobecnym wzrokiem. Teraz już Nasturia na pewno dopilnuje, abym została ukarana. Co prawda dziewczyna z Dwunastego Królestwa jest im potrzebna w Igrzyskach, ale kiedy już trafię na Arenę, naślą na mnie wygłodniałe zwierzęta. Albo spalą w pożarze. Albo zatopią, tworząc sztuczną powódź. Ale oczywiście, zanim do tego dojdzie, otrzymam tak niską ocenę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał mnie sponsorować. Szkolenie jest pilnie strzeżone przed kamerami, więc zostaje podany sam wynik. Ocena daje widzom pewnie pojęcie o umiejętnościach trybutów, dzięki czemu mogą obstawiać faworytów. Jeden punkt oznacza osobę beznadziejnie słabą, a dwunastka, niedościgniony wzór. Czasami jednak na Arenie zachodzą zmiany klimatyczne. Trzy lata temu wygrał chłopiec, który podczas prezentacji zebrał ledwie trzy punkty. Nie należy jednak lekceważyć wyników, bo to od nich zależy hojność sponsorów. Teraz zyskałam pewność, że dostanę najniższy wynik pośród całej dwudziestki czwórki trybutów. A jeśli nie znajdę sponsora, moje szanse na powrót do Anny spadną niemalże do zera.
Gdy Alison puka do drzwi i woła mnie na kolację, dochodzę do wniosku, że dzisiaj i tak ogłoszą wyniki. Nie uchowam tego, co dzisiaj zaszło, w tajemnicy. Więc czemu nie? Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Ochlapuję twarz wodą, ale w lustrze widzę, że nadal jest pokryta czerwonymi plamami.
Idę do jadalni. Wszyscy są już obecni, nawet Peter i Cora, stylistka Jacka. Ąż mi głupio, że przyszli, bo teraz ich wszystkich zawiodę i będę miała za swoje.
Pół godziny później dłubię jedzenie widelcem i udaję, że słucham, jak dorośli rozmawiają o pogodzie i wystroju wnętrz. Kiedy podnoszę wzrok, by pokiwać głową, jakbym rozumiała, o co im chodzi, niechcący łapię spojrzenie Jacka. Unosi pytająco brwi. Niemal niezauważalnie kręcę głową i wbijam puste spojrzenie z powrotem w talerz.
Po kolacji przenosimy się do salonu i to tam pada pytanie, przed którym chcę się schować.
- No dobra, koniec paplaniny. Słucham, jak kiepsko wam dzisiaj poszło?
Pierwszy odzywa się Jack.
- Nie wiem, czy ktoś w ogóle zwróciła na mnie uwagę. Wszyscy zajęci byli jedzeniem. Wszedłem do sali, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał, więc porzucałem trochę ciężkimi przedmiotami, dopóki nie kazali mi iść.
Odetchnęłam z ulgą. Jack może i nie zaatakował organizatorów, ale i tak zachował się prowokacyjnie.
- A ty, skarbie? - North patrzy na mnie. Wyduszał z siebie:
- Strzeliłam do organizatorów.
Głośne westchnienie Alison utwierdza mnie w przekonaniu, że to było szalenie głupie i ryzykowne.
- Co zrobiłaś?!
- Strzeliłam do organizatorów... - wdech, wydech. - Znaczy się, nie do nich... ale w ich kierunku. - patrzę na nich. - Ale ignorowali mnie, więc... puściły mi nerwy i strzeliłam w jabłko w pysku tej cholernej świni!
Hmm, może trochę mnie poniosło.
- Co powiedzieli? - Peter zadaje mi pytanie, a ja słyszę w jego głosie ostrożność.
- Nic. Ukłoniłam się i wyszłam.
- Nie zaczekałaś na zgodę? - gałki Ali sprawiają wrażenie, jakby chciały się znaleźć na podłodze.
- Sama udzieliłam sobie zgody - Nagle przypominam sobie, jak obiecałam Ani, że zrobię wszystko, by wrócić do domu. Zamykam oczy, próbując się uspokoić. - Aresztują mnie?
- Mocno wątpię. - ton głosu Northa brzmi tak, jakby nic się nie stało.
- A co z Anną? - wielka gula rośnie mi w gardle. - Zostanie ukarana?
- Raczej nie, to by było kłopotliwe. Ludzie chcieliby wiedzieć dlaczego ich przyszła księżniczka została zamordowana. Wściekliby się. A żeby im to wyjawić, trzeba byłoby powiedzieć, co działo się tak w środku, a to ściśle zabronione. A nawet, gdyby zdecydowali się nagiąć tą zasadę, to by ich ośmieszyło. Nie ma szans, nie zaryzykują. Prędzej zmienią ci życie w piekło, kiedy trafisz na Arenę.
Gula spadła do żołądka i skurczyła się do rozmiarów groszku. O tym ostatnim dobrze wiedziałam.
- I tak już nam to obiecali - zauważa Jack. Uśmiecham się do niego.
- Powiedz mi, skarbie, jakie mieli miny?
Wbrew sobie uśmiecham się lekko.
- Wstrząśnięte. Przerażone. Jeden gość cofnął się i wylądował w wazie z ponczem.
North uśmiecha się znacząco, i nawet Alison ledwo może ukryć uśmiech.
Ja i Jack, Alison i North oraz Cora i Peter zasiadamy przed telewizorem. Wyniki zostają podane w takiej samej kolejności, w jakiej wchodziliśmy do sali, tylko że chłopcy są wcześniej od dziewczyn. Zawodowcy (tak nazwałam najsilniejszy sojusz) zdobywają od siedmiu do dziesięciu punktów. Blondynka z czwartego dystryktu zdobywa sześć, a jej chłopak - dziewięć. Myślę sobie, że dziewczyna nie smuci się zbytnio ze średniego wyniku, bo wie, że chłopak ją obroni. Szczęściara. Dziewczyna z siódemki (która ma przepiękne, rude, cudowne włosy) wzbudza moją podejrzliwość. W twarzy ma coś lisiego. Zdobywa osiem punktów.
Dwunasty dystrykt jest na samym końcu, jak zawsze. Jack zgarnia ósemkę, więc chyba nie poszło mu aż tak źle, jak twierdził przy kolacji. Wbijam paznokcie w dłoń, kiedy widzę na ekranie swoją twarz. W następnej chwili widzę migoczącą na ekranie cyfrę 12.
Dwanaście punktów!
Alison piszczy, wszyscy pozostali klepią mnie po plecach i gratulują mi.Mam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę.
- Na pewno zaszła jakaś pomyłka. Czy to w ogóle możliwe? - pytam Northa.
- Widać pokochali cię za twój temperament. - odarł. - Przez ostatnie trzy lata nie było porządnego widowiska, muszą w końcu zorganizować coś ciekawego. Potrzebują cię.
Peter przytula mnie i szepcze:
- Czekaj, aż zobaczysz swoją sukienkę na prezentacje.
- Jeszcze więcej lodu? - pytam niepewnie.
- Można tak powiedzieć - odpowiada tajemniczo.
Gratulujemy sobie nawzajem, ja i Jack. To trochę kłopotliwa sytuacja, bo obydwoje poradziliśmy sobie dobrze, ale co to oznacza dla drugiego? Szybko uciekam do swojego pokoju i zakopuję się w pościeli. Stres z dzisiejszego dnia, a w szczególności płacz, okropnie nie zmęczyły, więc teraz, pewna, że Annie nie grozi niebezpieczeństwo, idę spać.
To moja pierwsza dobrze przespana noc, odkąd trafiłam do Nasturii.
Następnego dnia budzę się twarzą w stronę okna, więc pierwsza rzecz, jaką zauważam, to przepiękny wchód słońca nad Nasturią. Jest niedziela. Zwykle w niedziele staram się zgromadzić jedzenie na cały tydzień. Dzisiaj też mam dzień wolny. Nie muszę zaszywać się w lesie. Mogę w pokoju. To jakaś paranoja, że mimo okrucieństw tego świata, wschód ma czelność wyglądać tak pięknie.
Mimo pesymistycznych myśli, tego dnia ma dobry humor. Kiedy po godzinie w końcu zwlekam się z łóżka, wesoło nucąc ubieram się w szarą sukienkę i tenisówki. Włosy spinam w kitkę, ubieram turkusowe rękawiczki i cała w skowronkach ruszam do jadalni.
North już w progu wita mnie winem.
- Kochanie, dzisiaj chlamy. Żadnych wystąpień telewizyjnych.
W czystej grzeczności nalewam sobie trochę wina do kieliszka, lecz kiedy tylko odstawiam butelkę, North ponownie chwyta ją i nalewa do pełna.
- No dobra, za dwa dni traficie na Arenę. Spytam wprost: jak macie zamiar przeżyć?
- Ja nic nie potrafię - wzruszam ramionami. - Zakładania sukienek nie liczę.
- I słusznie. A ty? - zwraca się do Jacka.
Ale on nie ma zamiaru odpowiedzieć. Patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Chyba żartujesz! - patrzy na Northa. - Jest świetna. Umie strzelać z łuku, i to wcale nie tak kiepsko, jak mówiła ostatnio. Z tego co wiem, jej strzała nigdy nie przepuszcza ciała, zawsze trafia w oko. - Skąd on to, do cholery, wie?! - Tak samo dobrze radzi sobie z królikami, potrafi położyć nawet jelenia.
Jestem kompletnie zaskoczona. Skąd on to wytrzasnął? Był ze mną na polowaniu tylko raz. Nie rozumiem, dlaczego mnie tak chwali.
- Co ty wygadujesz? - pytam podejrzliwie.
Jack wzdycha, jakby męczyło go tłumaczenie czegoś po raz setny małemu dziecku.
- Jeśli on ma ci pomóc, musi poznać twoje możliwości. A ty przecież masz się czym chwalić.
Jego słowa, delikatnie mówiąc, drażnią mnie.
- A ty? - warczę. - A ty jesteś silny. Dlaczego o tym nie powiesz?
- Tak. Pewnie. Jestem przekonany, że na Arenie będzie mnóstwo worków z mąką, żebym sobie nimi porzucał w ludzi. - odparowuje. - Jaki jest sens w tym, że jestem silny? Ile razu widziałaś, żeby na Arenie ktoś kogoś zabił w zapaśniczym chwycie?
- Na Arenie często dochodzi do walki wręczy. Wystarczy, że zdobędziesz nóż, a twoje szanse znacznie wzrosną. Jak mnie ktoś zaatakuje, już po mnie!
- Nikt cię nie zaatakuje! - wybucha. - Zaszyjesz się na drzewie i będziesz jadła jagody albo c o k o l w i e k, co znajdziesz w krzakach, a przeciwników będziesz zestrzeliwać z łuku!
- Umiesz dokładnie to samo co ja!
- Tak, z pewnością.
- Nawet moja siostra tak myśli. - przełykam ślinę. - Twierdzi, że Arendelle w końcu ma szansę doczekać się zwycięzcy.
- Pewnie, że ma! Chodziło jej o ciebie.
Zamykam oczy. Czuję napływające mi do oczu łzy. Zagryzam wargi.
- Powiedziała: ,,Przeżyje, poradzi sobie. To urodzony zwycięzca" - nawet ja słyszę narastającą pretensję w moim głosie.
Zamykam mu tym usta. Wracają do mnie wszystkie negatywne emocje, chociaż ranek zapowiadał się tak cudnie. Czy naprawdę Anna ceni go bardziej niż mnie?
- Przeżyłem, bo kiedyś ktoś mi pomógł.
Patrzę na niego i widzę, jak zaciska ręce na bochnie chleba, który trzyma w rękach i już wiem, że on również pamięta tamtą noc. (o rany, jak to brzmi:D - dop. aut.)
- Na Arenie też ci pomogą.
- Tak samo mnie, jak i tobie. Po ostatnim publicznym występie, sponsorzy będą się bili, aby ci pomóc. Mówiłem to już. Nie masz bladego pojęcia, jak ludzie na ciebie reagują.
Wbijam gniewne spojrzenie w bułkę, pewna, że Jack chciał mnie obrazić.
Kłopotliwą ciszę przerywa chrząknięcie Northa.
- No proszę. Interesujące. Jack, ona ma rację, nie możesz lekceważyć siły fizycznej na Arenie. To może ci się przydać. Elsa, nie mogę ci zagwarantować, że na Arenie pojawi się łuk czy strzały. Ale nawet, jak będą przy Rogu Obfitości, nie wolno ci uczestniczyć w walce! Masz wiać, gdzie popadnie, znaleźć wodę i dopiero wtedy zdobądź jakąś broń. Pamiętaj!
- Okej.
Kończę jeść śniadanie, wychodzę z jadalni, a w pokoju z nerwów i braku ciekawszego zajęcia układam kolorystycznie sukienki w szafie.
North i Alison kilkakrotnie pukają do moich drzwi. Krzyczę, aby sobie poszli, i w końcu odchodzą. Płaczę przez co najmniej trzy godziny, a potem zwijam się w kłębek i wpatruję w odległy punkt na ścianie nieobecnym wzrokiem. Teraz już Nasturia na pewno dopilnuje, abym została ukarana. Co prawda dziewczyna z Dwunastego Królestwa jest im potrzebna w Igrzyskach, ale kiedy już trafię na Arenę, naślą na mnie wygłodniałe zwierzęta. Albo spalą w pożarze. Albo zatopią, tworząc sztuczną powódź. Ale oczywiście, zanim do tego dojdzie, otrzymam tak niską ocenę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał mnie sponsorować. Szkolenie jest pilnie strzeżone przed kamerami, więc zostaje podany sam wynik. Ocena daje widzom pewnie pojęcie o umiejętnościach trybutów, dzięki czemu mogą obstawiać faworytów. Jeden punkt oznacza osobę beznadziejnie słabą, a dwunastka, niedościgniony wzór. Czasami jednak na Arenie zachodzą zmiany klimatyczne. Trzy lata temu wygrał chłopiec, który podczas prezentacji zebrał ledwie trzy punkty. Nie należy jednak lekceważyć wyników, bo to od nich zależy hojność sponsorów. Teraz zyskałam pewność, że dostanę najniższy wynik pośród całej dwudziestki czwórki trybutów. A jeśli nie znajdę sponsora, moje szanse na powrót do Anny spadną niemalże do zera.
Gdy Alison puka do drzwi i woła mnie na kolację, dochodzę do wniosku, że dzisiaj i tak ogłoszą wyniki. Nie uchowam tego, co dzisiaj zaszło, w tajemnicy. Więc czemu nie? Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Ochlapuję twarz wodą, ale w lustrze widzę, że nadal jest pokryta czerwonymi plamami.
Idę do jadalni. Wszyscy są już obecni, nawet Peter i Cora, stylistka Jacka. Ąż mi głupio, że przyszli, bo teraz ich wszystkich zawiodę i będę miała za swoje.
Pół godziny później dłubię jedzenie widelcem i udaję, że słucham, jak dorośli rozmawiają o pogodzie i wystroju wnętrz. Kiedy podnoszę wzrok, by pokiwać głową, jakbym rozumiała, o co im chodzi, niechcący łapię spojrzenie Jacka. Unosi pytająco brwi. Niemal niezauważalnie kręcę głową i wbijam puste spojrzenie z powrotem w talerz.
Po kolacji przenosimy się do salonu i to tam pada pytanie, przed którym chcę się schować.
- No dobra, koniec paplaniny. Słucham, jak kiepsko wam dzisiaj poszło?
Pierwszy odzywa się Jack.
- Nie wiem, czy ktoś w ogóle zwróciła na mnie uwagę. Wszyscy zajęci byli jedzeniem. Wszedłem do sali, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał, więc porzucałem trochę ciężkimi przedmiotami, dopóki nie kazali mi iść.
Odetchnęłam z ulgą. Jack może i nie zaatakował organizatorów, ale i tak zachował się prowokacyjnie.
- A ty, skarbie? - North patrzy na mnie. Wyduszał z siebie:
- Strzeliłam do organizatorów.
Głośne westchnienie Alison utwierdza mnie w przekonaniu, że to było szalenie głupie i ryzykowne.
- Co zrobiłaś?!
- Strzeliłam do organizatorów... - wdech, wydech. - Znaczy się, nie do nich... ale w ich kierunku. - patrzę na nich. - Ale ignorowali mnie, więc... puściły mi nerwy i strzeliłam w jabłko w pysku tej cholernej świni!
Hmm, może trochę mnie poniosło.
- Co powiedzieli? - Peter zadaje mi pytanie, a ja słyszę w jego głosie ostrożność.
- Nic. Ukłoniłam się i wyszłam.
- Nie zaczekałaś na zgodę? - gałki Ali sprawiają wrażenie, jakby chciały się znaleźć na podłodze.
- Sama udzieliłam sobie zgody - Nagle przypominam sobie, jak obiecałam Ani, że zrobię wszystko, by wrócić do domu. Zamykam oczy, próbując się uspokoić. - Aresztują mnie?
- Mocno wątpię. - ton głosu Northa brzmi tak, jakby nic się nie stało.
- A co z Anną? - wielka gula rośnie mi w gardle. - Zostanie ukarana?
- Raczej nie, to by było kłopotliwe. Ludzie chcieliby wiedzieć dlaczego ich przyszła księżniczka została zamordowana. Wściekliby się. A żeby im to wyjawić, trzeba byłoby powiedzieć, co działo się tak w środku, a to ściśle zabronione. A nawet, gdyby zdecydowali się nagiąć tą zasadę, to by ich ośmieszyło. Nie ma szans, nie zaryzykują. Prędzej zmienią ci życie w piekło, kiedy trafisz na Arenę.
Gula spadła do żołądka i skurczyła się do rozmiarów groszku. O tym ostatnim dobrze wiedziałam.
- I tak już nam to obiecali - zauważa Jack. Uśmiecham się do niego.
- Powiedz mi, skarbie, jakie mieli miny?
Wbrew sobie uśmiecham się lekko.
- Wstrząśnięte. Przerażone. Jeden gość cofnął się i wylądował w wazie z ponczem.
North uśmiecha się znacząco, i nawet Alison ledwo może ukryć uśmiech.
Ja i Jack, Alison i North oraz Cora i Peter zasiadamy przed telewizorem. Wyniki zostają podane w takiej samej kolejności, w jakiej wchodziliśmy do sali, tylko że chłopcy są wcześniej od dziewczyn. Zawodowcy (tak nazwałam najsilniejszy sojusz) zdobywają od siedmiu do dziesięciu punktów. Blondynka z czwartego dystryktu zdobywa sześć, a jej chłopak - dziewięć. Myślę sobie, że dziewczyna nie smuci się zbytnio ze średniego wyniku, bo wie, że chłopak ją obroni. Szczęściara. Dziewczyna z siódemki (która ma przepiękne, rude, cudowne włosy) wzbudza moją podejrzliwość. W twarzy ma coś lisiego. Zdobywa osiem punktów.
Dwunasty dystrykt jest na samym końcu, jak zawsze. Jack zgarnia ósemkę, więc chyba nie poszło mu aż tak źle, jak twierdził przy kolacji. Wbijam paznokcie w dłoń, kiedy widzę na ekranie swoją twarz. W następnej chwili widzę migoczącą na ekranie cyfrę 12.
Dwanaście punktów!
Alison piszczy, wszyscy pozostali klepią mnie po plecach i gratulują mi.Mam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę.
- Na pewno zaszła jakaś pomyłka. Czy to w ogóle możliwe? - pytam Northa.
- Widać pokochali cię za twój temperament. - odarł. - Przez ostatnie trzy lata nie było porządnego widowiska, muszą w końcu zorganizować coś ciekawego. Potrzebują cię.
Peter przytula mnie i szepcze:
- Czekaj, aż zobaczysz swoją sukienkę na prezentacje.
- Jeszcze więcej lodu? - pytam niepewnie.
- Można tak powiedzieć - odpowiada tajemniczo.
Gratulujemy sobie nawzajem, ja i Jack. To trochę kłopotliwa sytuacja, bo obydwoje poradziliśmy sobie dobrze, ale co to oznacza dla drugiego? Szybko uciekam do swojego pokoju i zakopuję się w pościeli. Stres z dzisiejszego dnia, a w szczególności płacz, okropnie nie zmęczyły, więc teraz, pewna, że Annie nie grozi niebezpieczeństwo, idę spać.
To moja pierwsza dobrze przespana noc, odkąd trafiłam do Nasturii.
Następnego dnia budzę się twarzą w stronę okna, więc pierwsza rzecz, jaką zauważam, to przepiękny wchód słońca nad Nasturią. Jest niedziela. Zwykle w niedziele staram się zgromadzić jedzenie na cały tydzień. Dzisiaj też mam dzień wolny. Nie muszę zaszywać się w lesie. Mogę w pokoju. To jakaś paranoja, że mimo okrucieństw tego świata, wschód ma czelność wyglądać tak pięknie.
Mimo pesymistycznych myśli, tego dnia ma dobry humor. Kiedy po godzinie w końcu zwlekam się z łóżka, wesoło nucąc ubieram się w szarą sukienkę i tenisówki. Włosy spinam w kitkę, ubieram turkusowe rękawiczki i cała w skowronkach ruszam do jadalni.
North już w progu wita mnie winem.
- Kochanie, dzisiaj chlamy. Żadnych wystąpień telewizyjnych.
W czystej grzeczności nalewam sobie trochę wina do kieliszka, lecz kiedy tylko odstawiam butelkę, North ponownie chwyta ją i nalewa do pełna.
- No dobra, za dwa dni traficie na Arenę. Spytam wprost: jak macie zamiar przeżyć?
- Ja nic nie potrafię - wzruszam ramionami. - Zakładania sukienek nie liczę.
- I słusznie. A ty? - zwraca się do Jacka.
Ale on nie ma zamiaru odpowiedzieć. Patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Chyba żartujesz! - patrzy na Northa. - Jest świetna. Umie strzelać z łuku, i to wcale nie tak kiepsko, jak mówiła ostatnio. Z tego co wiem, jej strzała nigdy nie przepuszcza ciała, zawsze trafia w oko. - Skąd on to, do cholery, wie?! - Tak samo dobrze radzi sobie z królikami, potrafi położyć nawet jelenia.
Jestem kompletnie zaskoczona. Skąd on to wytrzasnął? Był ze mną na polowaniu tylko raz. Nie rozumiem, dlaczego mnie tak chwali.
- Co ty wygadujesz? - pytam podejrzliwie.
Jack wzdycha, jakby męczyło go tłumaczenie czegoś po raz setny małemu dziecku.
- Jeśli on ma ci pomóc, musi poznać twoje możliwości. A ty przecież masz się czym chwalić.
Jego słowa, delikatnie mówiąc, drażnią mnie.
- A ty? - warczę. - A ty jesteś silny. Dlaczego o tym nie powiesz?
- Tak. Pewnie. Jestem przekonany, że na Arenie będzie mnóstwo worków z mąką, żebym sobie nimi porzucał w ludzi. - odparowuje. - Jaki jest sens w tym, że jestem silny? Ile razu widziałaś, żeby na Arenie ktoś kogoś zabił w zapaśniczym chwycie?
- Na Arenie często dochodzi do walki wręczy. Wystarczy, że zdobędziesz nóż, a twoje szanse znacznie wzrosną. Jak mnie ktoś zaatakuje, już po mnie!
- Nikt cię nie zaatakuje! - wybucha. - Zaszyjesz się na drzewie i będziesz jadła jagody albo c o k o l w i e k, co znajdziesz w krzakach, a przeciwników będziesz zestrzeliwać z łuku!
- Umiesz dokładnie to samo co ja!
- Tak, z pewnością.
- Nawet moja siostra tak myśli. - przełykam ślinę. - Twierdzi, że Arendelle w końcu ma szansę doczekać się zwycięzcy.
- Pewnie, że ma! Chodziło jej o ciebie.
Zamykam oczy. Czuję napływające mi do oczu łzy. Zagryzam wargi.
- Powiedziała: ,,Przeżyje, poradzi sobie. To urodzony zwycięzca" - nawet ja słyszę narastającą pretensję w moim głosie.
Zamykam mu tym usta. Wracają do mnie wszystkie negatywne emocje, chociaż ranek zapowiadał się tak cudnie. Czy naprawdę Anna ceni go bardziej niż mnie?
- Przeżyłem, bo kiedyś ktoś mi pomógł.
Patrzę na niego i widzę, jak zaciska ręce na bochnie chleba, który trzyma w rękach i już wiem, że on również pamięta tamtą noc. (o rany, jak to brzmi:D - dop. aut.)
- Na Arenie też ci pomogą.
- Tak samo mnie, jak i tobie. Po ostatnim publicznym występie, sponsorzy będą się bili, aby ci pomóc. Mówiłem to już. Nie masz bladego pojęcia, jak ludzie na ciebie reagują.
Wbijam gniewne spojrzenie w bułkę, pewna, że Jack chciał mnie obrazić.
Kłopotliwą ciszę przerywa chrząknięcie Northa.
- No proszę. Interesujące. Jack, ona ma rację, nie możesz lekceważyć siły fizycznej na Arenie. To może ci się przydać. Elsa, nie mogę ci zagwarantować, że na Arenie pojawi się łuk czy strzały. Ale nawet, jak będą przy Rogu Obfitości, nie wolno ci uczestniczyć w walce! Masz wiać, gdzie popadnie, znaleźć wodę i dopiero wtedy zdobądź jakąś broń. Pamiętaj!
- Okej.
Kończę jeść śniadanie, wychodzę z jadalni, a w pokoju z nerwów i braku ciekawszego zajęcia układam kolorystycznie sukienki w szafie.
_____________________
_____________________
Trochę nijako zakończyłam rozdział, sorry! Nie miałam pomysłu na końcówkę.
Awoksa pojawi się w następnym rozdziale;D
Nie bedzie miała imienia, nie będzie też żadną postacią z bajki.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na rozdział. Nie miałam weny, ani czasu. Gram bowiem Wiosnę Vivaldiego :D no i muszę ćwiczyć więcej niż zwykle. Znaczy, nie muszę, ale chcę, bo to jaki zajefajny utwór!<3
Pozdrawiam i kocham<3
Queen^^
No już komentuje :p
OdpowiedzUsuńRodział niezły ale błagam zmień tą czcionkę bo nie da się czytać :_;
Chcę dalej!
Dajże ich w końcu na arenę :>
Ta czcionka mi się tak podoba ;c zobaczę, może są jakieś fajne;)
UsuńPod koniec dziesiątego rozdziału będzie początek Areny;D sama już nmg się doczekać 3:)
Awesome *-* nie mogę się nadziwić;) dajesz na arenę! XD
OdpowiedzUsuńCieszę się (skaczę po domu z radości:D) że ci się podoba;) Arena is coming... 3:)
OdpowiedzUsuńNie mogę się już doczeka kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :)
Znowu nie wyjaśniłaś o co dokładnie chodzi Jackowi z tym "ty nie masz pojęcia jak ludzie na ciebie reagują". Tym razem muszę ci to wytknąć.
OdpowiedzUsuńCzcionka do czytania tak średnio, ale chciałabym mieć taką na telefonie (mam ponad 50, ale większość nie ma polskich znaków >.<).
A tak w ogóle zauważyłam małą zmianę scenerii na blogu.
No nie wyjaśniłam. Ale jak? :P tylko Jack wie o co mu chodzi. A ja pisze jako Elsa. Ale gdzieś tak, w przyszłości, na pewno Jack to Elsie wyjaśni;)
UsuńNom, tak mi się zmieniło;)
Queen^^
To w końcu Elsa pomogła mu polowaniem czy chlebem. Bo nie kumam xd. I on pracuje w piekarni? 0.o
OdpowiedzUsuńale rozdział zawalisty!!!!!!!!!!!!!
Thx;)
UsuńNie pracuje, tak sobie tylko poluje:D
Pomogła mu polowaniem. Dzięki polowaniu zdobył pożywienie. Chleb. Pożywienie. Chleb.
:D
Nominowałam was do LaSzczegóły tu:bloglayly.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do LA!
OdpowiedzUsuńSzczegóły u mnie: http://jelsa-czylisyrenaistraznik.blogspot.com
Super!!! chcę więcej! :D Mega rozdział!
OdpowiedzUsuńJAk ja lubię czytać o kłótniach xD
OdpowiedzUsuń